Monday, February 24, 2014

Och, i jeszcze dzisiaj usiłowałam zorganizować sobie miejsce na nici, żeby w pokoju nie walało się wszystko od sasa do lasa... Ukochaniec bałaganu nie znosi i nie wiem jak on ze mną wytrzymuje, z tymi moimi nitkami, nożyczkami, igłami i papierkami...

Jakiś czas temu odświeżyłam koszyczek, który pojechał ze mną do Berlina, a potem jeszcze na południe Polski. W Berlinie szyłam heksagony, a w drodze na południe Polski coś co miało być potem poduszką dla mojej mamy, a co zginęło w niewyjaśnionych okolicznościach. Nie wiem gdzie się to zapodziało, ale chyba nie żałuję, że tak się stało.

Koszyczek był już starawy i brudny, więc należało mu się i mycie, i malowanie. Na zdjęciu prezentuje się okazale na stole do krojenia. W tle dekupażowana przeze mnie komoda, a pod koszyczkiem tkanina, która miała być wypełniaczem. 
Nie udało się, niestety. Nie wyszło tak jak chciałam, daleko mi do doskonałości. Ale jak już skończyłam, tę część pracy dotarło do mnie, że robię to bez serca, raczej po to, żeby było skończone, więc też nie brałam się za prucie całej roboty. Zrobię to przy innej okazji. Ważne, że igły wypadać nie będą i że jest gdzie włożyć to wszystko co samowolnie rozpełzło się po naszym pokoju. 
Na razie to nie jest wszystko, a jedynie to, co przyniosę jeszcze z maszynowni do mieszkania - teraz mogę, skoro mam gdzie to przechowywać. 


No comments:

Post a Comment