Friday, December 28, 2012

Woreczki trafiły do nowej właścicielki i zostały przyjęte entuzjastycznie. Mam nadzieję, że to nie była tylko uprzejmość, chociaż zawsze gdzieś tam w duszy i z tyłu głowy gra mi taka melodyjka, że ludzie są po prostu grzeczni i nie chcą mi robić przykrości. Najważniejsze czy będą używane, z jaką częstotliwością i do czego...

A oto mój nabytek, który ostatnio przywiozła pani listonosz. Nie mogę się doczekać aż coś zacznę robić, szczególnie, że kupiłam 3 charm pack'i, więc mam pole do popisu. Kiedy zostały rozpakowane i obejrzane to nie wiedziałam, która tkanina podoba mi się najbardziej, bo co i rusz któraś zachwycała zestawem kolorów i wzorem. Na szczęście to nie jest tak, że na trzydzieści kilka tkanin zachwyciłam się wszystkimi, ale - niestety dla mnie - jakaś połowa kolekcji idealnie pasowałaby do moich szuflad. Ewentualnie półek.

A teraz nie pozostaje mi nic innego jak wrócić do diagnozy. A do szycia czegokolwiek podejdę jutro. Mój plan na ten rok (na kilka ostatnich dni) to głównie przygotowanie do kolokwiów, ale też przemyślenie działań  na nowy rok, postawienie celów, które są do zrealizowania i wymyślenia jak je osiągnąć nie mając odpowiednich zasobów (póki co). Innymi słowy - tak bardziej po mojemu - jak zacząć sprzedawać to co szyję, żeby sfinansować zakupy kolejnych tkanin (szczególnie, że w Stanach zapowiadają podwyżkę kosztów przesyłek) i jak pozbyć się tego ciągłego poczucia, że to co robię nie jest wystarczająco dobre. Czyli huk roboty przede mną. Sama nie wiem czy więcej przy maszynie, czy więcej z własnymi szarymi komórkami... 

Saturday, December 22, 2012

Prawie. Różnicy nie będzie.

Przełamałam się i zaczęłam szyć. Nie pamiętam jak nazywa się ta kolekcja tkanin, bo kupowałam ją dawno temu i z rozpędu wyrzuciłam etykietę z charm pack'a. Ciemna czerwień i ciemny szary z czarnymi wzorkami rozjaśniłam dodatkiem jasnej tkaniny. Finalnie uznałam, że nie jest źle, chociaż to jeszcze nie jest mistrzostwo świata. Nie dokończyłam, bo wzywały domowe porządki, ale mam prawie dwa woreczki, którym brakuje tylko wnętrza i odpowiedniej wstążki, po którą jutro pojedziemy w ramach ostatnich zakupów świątecznych.
Najważniejsze było to, że do piwnicy zajrzała moja córka, która się zachwyciła workami i zażyczyła sobie taki sam, albo podobny. Taki sam to jednak nie, bo bez białego. I w ogóle do tego czerwonego to ona woli zielony. I może czarny. Stanęło na czerwono czarnym, ale nie w kostkę, tylko w paski.
Czyli mam jeszcze jedno zamówienie.
Mam też prawie posprzątane mieszkanie i prawie ubraną choinkę. Wszystko jest prawie. Ale w tym roku ma być nie nerwowo, więc się nie przejmuję. To prawie jutro zamieni się w zrobione, a jak do tego dojdzie barszcz, keks, kruche ciasteczka i może jeszcze coś to w ogóle nie będzie marudzenia z mojej strony. Muszę się nauczyć, że nie musi być perfekcyjnie. Wystarczy, żeby było dobrze i dla nas.
Przy okazji córka spytała o poduszki. I taki będzie plan na czas sesji; woreczki, poduszki, małe rzeczy, które nie będą przykuwały mojej uwagi na tak długo jak kolejna kołderka.
A teraz spać. A zanim zasnę - The Good Wife.
Obiecanki cacanki, a głupiemu...
Miałam pomysł na prezenty. Nie jakiś super oryginalny, skąd. Woreczki chciałam uszyć. Nie takie jak Metki, bo nie śmiałabym, ale jakieś patchworkowe. Tutoriale są, a jakże. Osoba do obdarowania też jest. A jakże. A czego nie ma?
Wizji nie ma.
Albo natchnienia. Jak kto woli.
Męczyłam się wczoraj wieczorem, dzisiaj zaraz schodzę do piwnicy męczyć się dalej. Może coś mi się uda, może nie uda, spróbować muszę i nie bać się, że tkaniny zmarnuję. Cykor ze mnie nieziemski.

A poza tym to świat się nie skończył i sprzątać trzeba. I całowałam się pod jemiołą. A co mi tam.

Friday, December 21, 2012

Nie chcę wiązać mojego bloga z google. Najchętniej zakopałabym go głęboko, co widać po ilości wpisów. 
Pisanie osobistego pamiętniczka przychodzi mi bez trudu; piszę sobie po prostu, ktoś to czyta, czasem nawet skomentuje, chociaż nic pasjonującego nie mam do opowiedzenia. Ale jakoś łatwiej o tym moim nieskomplikowanym życiu, niż o szyciu. A to mi się zrymowało; szkoda, że bez rytmu. 
Nie zaliczyłam specjalnych dokonań w tym roku. Nie zrealizowałam mojego planu, który wydawał się mało ambitny, a okazał się poprzeczką nie do przeskoczenia. Człowiek nie zna swoich możliwości, albo po prostu nie zna się na tym o czym sobie marzy - i wtedy taki klops. Zawsze muszę być super mega przygotowana, żeby mi się marzenia i plany nie rozjeżdżały. 
Ale trochę się zmieniło. Nie szyję już w lesie, ale w piwnicy. Piwnica ma na szczęście okno i ogrzewanie, ale okno małe i niewiele daje światła, a ogrzewanie w zimie chociaż działa to nie zapewnia takiego komfortu jakiego moje zmarznięte stopy potrzebują. Szyję, a owszem, tak, chociaż nie wiem co i po co. Jak przerwałam przed przeprowadzką z lasu do miasta, tak teraz niby rozruch jest, ale jednocześnie najgorzej mi idzie kończenie tego co zaczęłam. Mam wierzch, to się okazuje, że nie mam materiału na spód. W ten sposób kilka narzut czeka na lepsze czasy. Ja też czekam na te lepsze, bo pieniądze się kończą, a ja odkrywam kolejne "niedoskonałości" moich projektów. Na przykład rozmiar. Wydaje mi się, że te narzuty takie do wszystkiego, a jakby się nad tym dobrze zastanowić to... do niczego. Nie wiem co to za rozmiar. Myślenie w calach wcale nie przychodzi łatwo kiedy dookoła system metryczny. Tak źle, i tak niedobrze. 
Już siebie przycisnęłam, że to co rozpoczęte należy skończyć i... No i właśnie. I nic. Święta mnie zaskoczyły, za chwilę kolejna sesja, już nie powinnam nic szyć. Ale odwrotnie; muszę się przestawić i ustalić sobie, że nawet w okresie sesyjnym godzinę spędzę przy maszynie. Moim słabym wciąż punktem jest pikowanie i nad tym powinnam się mocno skupić. Nad tym, a nie nad marzeniami o nowej maszynie do szycia. I niekoniecznie nad kolejnymi zakupami w sklepach za oceanem... Tylko co ja poradzę, że właśnie teraz, w grudniu, są takie piękne przeceny i tak piękne materiały na tych przecenach? I niech mi ktoś powie, że w styczniu ich nie będzie... Też będą, oczywiście. Szaleję przed monitorem kiedy widzę te wszystkie piękne tkaniny, a potem okazuje się, że wcale nie wiem jak je połączyć i co z nich zrobić. Tak, najlepiej by było kupować je kolekcjami, ale to wydaje mi się takie nudne i zachowawcze. To mam: zamiast koncepcji kolejnych narzut kilka szuflad tkanin, których nie potrafię wykorzystać. 
Nie ma takiego momentu, żebym była z siebie zadowolona. I nie mam zdjęcia, które mogłabym wrzucić na blog na wieczną pamiątkę tego co to teraz zrobiłam. 
Muszę się jeszcze tak dużo nauczyć, a mam tak mało czasu. 

Saturday, April 28, 2012

W blogowej sferze nie istnieję. Tak jakoś skonstatowałam tę smutną myśl kiedy do mnie dotarło, że jestem jedyną czytelniczką tego co wypocę raz na jakiś czas. Zdjęć dobrych robić nie umiem to nawet nie mam czym zachęcać.
Zalogowałam się na pinterest i... no właśnie. Jako że konto połączone jest raczej z fb, na którym moją pasją się w zasadzie nie chwalę to też nie ma o czym mówić, bo wszystko powinnam przerobić pod załataną, która łata i łata, ale jak to z łataniem - radości tu nie ma. Czyli coś muszę pozmieniać. Nazwę bloga? Kolory? Zdjęcia dodać, takie fajniejsze?
Czy po prostu robić dalej to co chciałam od początku - czyli kronikę moich poczynań patchworkowych? Tak to chyba zostanie, pod warunkiem, że nabiorę nawyku pisania codziennie i codziennie dokumentowania co takiego zrobiłam. Też po to, żeby mieć poczucie, że robię, a nie że udaję, że robię...

A żeby pinterestowo funkcjonować to w zasadzie nie powinno się wychodzić ze świata wirtualnego. Obawiam się, że to jednak nie dla mnie.

Tuesday, April 24, 2012

Już już wydawało mi się, że w piątkowy wieczór zakończyłam pracę nad nowym patchworkiem kiedy okazało się, że jest za krótki! Nie wiem jak ja to liczyłam, ale policzyłam nie tak jak trzeba, i dzisiaj dorabiałam kolejny rząd bloków. A że ambitnie do sprawy podeszłam i wcale nie chciałam, żeby bloki się za często powtarzały, to trochę czasu mi to zajęło. Nie mówiąc o tym, że w piątek najzwyczajniej w świecie musiałam pruć to co uszyłam wcześniej i co na mojej desce do prasowania leżało, bo koncepcja z kwadracikami kolorowymi wymusiła na mnie zmianę tego, co było zrobione - bo nie było to zrobione jak trzeba.
Kolorystycznie podoba mi się to bardzo.
Pomysłu na pikowanie - nie mam.
Zdjęcie będzie jak zrobię, a zrobię, jak będzie dobre światło.
I teraz powinnam... No właśnie, tak to z powinnościami jest. Nie wiem co powinnam "bardziej": przygotowywać się do zajęć w sobotę, czy zacząć wycinać kwadraty na kolejną narzutę. Hmmm.
Bo kolejnej kanapki nie robię.  Kanapki mają to do siebie, że zajmują dużo miejsca, a ja go aż tyle nie mam.

Patrząc na datę ostatniego wpisu znowu muszę zauważyć, że... ech, no znowu 2 tygodnie. Czy naprawdę nie mogę znaleźć innych rozwiązań, mniej czasochłonnych?

Wednesday, April 18, 2012

Bez przestoju

Tydzień przedświąteczny był pod hasłem przygotowań do ślubu koleżanki, która wpadła do Warszawy na tydzień, żeby kupić buty i bieliznę. Buty  kupiła żółte. Nie wiem co oznaczają żółte buty na ślubie, ale były tak piękne i wygodne, że wcale się nie dziwię, że się na nie zdecydowała. Ale też wtedy powstał pomysł nowej narzuty, i uszyłam wierzch poduszki, która na razie do niczego nie pasuje.
Czekam aż zniknie pisadło z małego patchworka skanapkowanego, i moja cierpliwość będzie chyba nagrodzona.
Nie wiem czy  kolory nie są zbyt żywe jak dla małego dziecka, ale skoro już uszyta to jest. Jakoś nie potrafię przejść na kolory pastelowe, delikatne. Bo przecież z tych tkanin jest przygotowana też kolejna kanapka:
Dużo czasu trwało poszukiwanie spodu dla szarej narzuty z różowymi gwiazdami. Ale udało mi się w końcu, a co najzabawniejsze - tkaninę widziałam już wiele razy, ale do głowy mi nie wpadło, że może pasować. Kupiłam ją nieśmiało, bez przekonania, ale z myślą, że jak nie teraz to może przyda się do czegoś innego. I wydaje mi się, że efekt nie będzie najgorszy, chociaż nie jestem pewna, czy spód widać. Na razie kanapka niczego sobie czeka na pikowanie. Mój eksperyment, bo wkład ma tylko 80 g, więc narzuta raczej z tych letnich, a co za tym idzie nie chcę jej też zbyt gęsto przepikować, żeby nie stała się sztywna. Zobaczymy jak mi to wyjdzie.

Na zdjęciu spodu dobrze nie widać, ale jest w cieniutkie bladoróżowe prążki.

A najnowszy wynalazek? Cóż, właśnie leży na desce do prasowania, ale wciąż w kawałkach. Ostatni blok właśnie wymyśliłam i teraz zastanawiam się co zrobić w połączeniach, bo już zostały zszyte. Zastanawiam się czy ich nie odpruć i nie zrobić jeszcze gwiazdek. No tak, bo tam też jest gwiazdkowo.
Kiedy patrzę na te kolory to myślę o lecie nad ciepłym morzem - czyli o tym co od jakiegoś czasu lubię najbardziej i co najlepiej mi się z wypoczynkiem kojarzy. Nie mogę uwierzyć, że kiedyś chciałam jeździć tylko w góry.
Jutro pewnie nie dokończę, szczególnie jeśli urodziły mi się kolejne pomysły na wykończenie tej narzuty. W ogóle jestem do tyłu z wszelkimi planowanymi działaniami! Doba za krótka, ja nie tak szybka jak mi się wydawało, a do tego jeszcze jest tyle innych rzeczy, które mnie odciągają od szycia. Plus zarzuty, że zdradzam rodzinę z maszyną.
No tak, marzy mi się nowa. Zupełnie niepotrzebnie, bo oprócz czyszczenia bębenka i zniszczonego obcinaka do nitek to nie mam na co narzekać, ale tak mam, że czasem lubię nowe. I nie to, że oglądam się za czymś skromnym, o nie! Najchętniej Bernina, a skoro jest poza moim zasięgiem, to wyższa półka Janome, a co. W zasadzie to nawet chętnie maszyna półprzemysłowa, prawda? W końcu ostatnio biedna maszyna nie robi nic innego tylko pracuje.
A mata do cięcia niedługo zakończy swój żywot. Niestety, ona też nie odnawia się po wszystkim. Są takie cięcia, których nie może przeżyć.

Saturday, April 7, 2012

Stada jajek i ulubiony sernik. Na szczęście tylko tyle, ale aż tyle, bo wolałabym robić coś innego.
Postanowienie świąteczne: bez maszyny. Ale nic mnie nie powstrzyma przed szyciem ręcznym. I robieniem zdjęć...
To świętowanie rozpoczniemy.

Thursday, April 5, 2012

Zastój na blogu jakbym nic nie robiła, albo robiła co innego, a to niezupełnie tak.
Bo mam: prawie skończony dziecięcy patchwork dla Kasi, który szyłam całą noc przed wyjazdem, ale zabrakło mi godziny. Na początku ucieszyłam się nawet, że wykończę go lepiej, a teraz się wściekam, bo postanowiłam dodać "akcencik" do prostego pikowania, czyli niby listki niby kwiatki, które najpierw narysowałam znikającym flamastrem. Flamaster zawsze mi znikał, czasem nawet za szybko, nie miałam z nim żadnego problemu, a tu - niespodzianka. W niektórych miejscach poznikał, w innych nie chce! Nie wiem jak się tego pozbyć. Mam jeszcze do doszycia lamówkę, co chcę zrobić ręcznie. Dokładniej mówiąc: lamówka została przyszyta maszynowo, a wykończę od spodu ręcznie, o. Żeby nie było, że ja taka ręcznie szyjąca, w żadnym razie. Maszyna rządzi (i problemy z nią, bo jednak po różnych przejściach dają o sobie znać niedoskonałości. I jak już wyczyszczę bębenek to potem walczę z blaszką, żeby ją położyć równo... ). No i tak czekam już tydzień, żeby fiolet zniknął z jasnej tkaniny i nie wiem co zrobić, jeśli tak się nie stanie: aplikacja? Szkoda trochę pracy, materiałów, no i Kasia czeka na narzutę. No dobrze, nie Kasia, tylko jej mama. Znowu jak aplikacja na przepikowany patchwork? Tylko ręcznie i to chyba trzeba będzie zrobić... Dramat, bo o aplikacjach wiem tyle co nic.

Zrobiłam kanapkę z patchworka, który został zrobiony jeszcze w zimie, przede mną pikowanie. Proste powinno być, ale na razie je odkładam... nie bardzo wiem po co - chyba boję się zakończeń?
W ramach tych lęków i nadchodzących Świąt postanowiłam skończyć inną narzutę świąteczną, a w każdym razie z okazji Świąt szytej. Ale nie, nie, nie- nie chodzi o wiosenną poduszkę z poprzedniego wpisu, chodzi o narzutę, którą szyłam na Boże Narodzenie. A co! Pozostało tylko ręczne obszycie lamówką, co zrobię z przyjemnością przy telewizorze, jak tylko będzie cokolwiek co warto tam obejrzeć w towarzystwie rodziny. Jak nic, wygląda na to, że zostawiam sobie ręczne szycie na niedzielne popołudnie, albo na poniedziałek.
Moje zakupy z Amazona dotarły do mnie nareszcie, dzięki brytyjskiej emigrantce (z pięknym brylantem na palcu - pierścionek jest rewelacyjny, chociaż jak na tamte warunki bardzo tani). Obejrzałam dzisiaj wszystkie. Na razie nie jestem rozczarowana, chociaż pewnie spodziewałam się większych fajerwerków (to dlatego, że długo czekałam, jak nic!).

No i tak - chciałabym wszyć w patchwork metki z informacjami, ale... no tak. Nie wiem jak się po polsku nazywa ten papier, z którego wydruk można wprasować w tkaninę. Będę musiała znowu przeszukać cały internet, ale nie wiem czy na polskich blogach znajdę taką informację. Wydaje mi się, że gdzieś ją widziałam, ale od nadmiaru googlania wszystko mi się myli.

Good news: z różowości i czerwieni przerzuciłam się na zimne niebieskości, biel i zieleń. Ciekawe jak długo pociągnę.

Thursday, March 22, 2012

Piątek był...


A potem tyle się działo, że zrobiłam niewiele. No, zrobiłam zamówienia do moich kolejnych projektów, oraz takie, żeby po prostu były. Dekatyzuję od dwóch dni kolorowe bawełny z polskiego sklepu i tracę cierpliwość. Co prawda w 30 stopniach to nic się im nie stanie, ale nie chcę powtórki z rozrywki jak przy poprzedniej narzucie. 
Do prasowania zestaw tkanin, które już zdekatyzowane.
Suszą się kolejne po dekatyzowaniu. Dom jest pełen tkanin. Ale jest też po zmianach: kontener przed domem czeka na wywiezienie, dziecko zmieniło miejsce spania, a ja mam krótkie włosy. 

Oklapł mi zapał, ale zaraz go przywrócę. Nie wiem jak, ale zawalczę. 

Thursday, March 15, 2012

Trochę niezadowolenia z siebie zaliczyłam. Wymyśliłam poduszkę, uszyłam, ba - nawet wyszły mi trójkąciki wokół jako wykończenie, chociaż kilkakrotnie musiałam pruć, bo uciekały. Wszywanie suwaka zajęło mi pół dnia - najwidoczniej jest to wyższa szkoła jazdy. Prucia było, a prucia, ale w końcu załapałam, że musi być tak a nie inaczej. "Inaczej wymyślę następnym razem. Tak czy siak, szyłam, prułam, szyłam, prułam (i dzięki spryciarzowi, który wymyślił to sprytne urządzenie - w tej chwili mam 3 sztuki, z czego dwa leżą w pokoju z telewizorem, bo prucie jest świetnym zajęciem w czasie oglądania) a kiedy zakończyłam byłam tak niezadowolona, że zapytałam T. czy mam to wyrzucić, czy dać komuś za karę i kazać się zachwycać? Nie był chętny, żeby wyrzucać, ale koncepcja z karą bardzo mu pasowała. A ja tak się przyzwyczaiłam do koncepcji, tak się do niej przywiązałam, że rozprułam wszystko, ale się nie poddałam. Zmieniłam tło. Teraz zastanawiam się nad następnym. I może nie będę pytać więcej o opinię? Nie no, będę. Nie byłabym sobą.
I tak, teraz na tapecie mam (nie, nie, poprzedni pomysł nie został ukończony; nadal nie mam serca, a nie wymyśliłam jeszcze jak go odróżowić):
Tutaj powinno być więcej zieleni i docelowo tak będzie. I tak jest blado, ale pomyślałam o granatowym ric-rac dookoła.

A przy tym kolorowym zastanawiałam się dzisiaj czy tło białe, czy może jednak beżowe. I jakie tkaniny dokupić, żeby były kolorowo, wesoło, ale nie za bardzo. Niestety, tej serii nie ma jeszcze na wyprzedażach, a w moim ulubionym fabricshaku nie ma już kilku w regularnej cenie. Ech. I tak kupię, bo są piękne. Najchętniej kupiłabym je w ilościach hurtowych, tak bardzo mi się podoba. Ale cena jest zaporowa. 
I tak łatam i łatam. Mogłabym nie robić nic innego. 

Thursday, March 8, 2012

Oto sobotni domek. Cóż, pierwsze próby szycia PP, uważam, że nie jest najgorzej, chociaż jeszcze nie wiem co z samym domkiem mam zamiar zrobić... Może doszyję kilka następnych? Aż się prosi o uzupełnienie jakimiś dodatkowymi motywami, typu "zasłonka i doniczka", ale nie wiem czy dam radę - to jednak drobne dzierganie małych elementów, a tego do tej pory nie robiłam. 
Jako że wierzch gwiaździsty zakończony, to czas się nim pochwalić, a przynajmniej pokazać, że rzeczywiście jest w całości. Nie mam jeszcze pomysłu na spód, nie wiem też jakiej grubości ocieplinę dać do środka.  Na pewno nie będzie żadnych cudacznych pikowanek, bo raz, że nie mam doświadczenia, a dwa, że gwiazdek jest tyle, że wystarczy pikować po konturach, co i tak nie będzie proste, jako że narzutka nie taka tini mini. Położona na łóżku córy okryła jeszcze boki, co mnie cieszy. Cieszy mnie teraz, przy maszynie będę klęła w żywy kamień...
A na tapecie jest coś co zaczęłam dawno temu, a teraz postanowiłam dokończyć. Niestety, dzisiaj kolory mnie przerażają i zastanawiam się co z robić, żeby nie było tak strasznie... Miałam fazę na różowo - czerwony, która mi na szczęście mija - aczkolwiek jak widać powyżej, różowy jako taki wcale się ode mnie nie odczepił.
Na żywo wygląda gorzej. Czyli - żywiej, bo różowe tło nie jest tak batikowe, jak się wydaje, ale ma kwiatki i  insze ożywiające kolory (co na pewno jest dostrzegalne na zbliżeniu).
A kolejne pomysły w drodze.
W drodze są też książki zamówione przez Amazon, który  mnie mocno rozdrażnił. Jak wiadomo Polska jest w Unii od jakiegoś czasu. Od bardzo dawnego czasu (nawet nie mogę sobie wyobrazić jak dawnego i ile tysięcy lat od tego czasu minęło) nie łażą po Polsce białe niedźwiedzie. Owszem, brunatny gdzieniegdzie się znajdzie, ale nie na drodze pana listonosza. W każdym razie nie w moim mazowieckim lesie. Nota bene, pani listonosz jeździ u nas samochodem. Niedużym, ale myślę, że jest szansa, że niedźwiedź nic jej nie zrobi. Ale co tam niedźwiedź.
Na amazonie są różne fajne rzeczy niedostępne zazwyczaj w Polsce, albo dostępne, ale bardzo drogo, to sobie postanowiłam zrobić prezent - póki są jakieś pieniądze. Kupiłam książki. Wszystkie, co do jednej, dotyczą patchworków i quiltingów, ba, nawet książkę o Zakka sobie kupiłam, bo mnie wciągnęło jednak podglądanie jak to dziewczyny  na innych blogach majstrują różne przydasie z tkanin. Kiedy przyszło co do czego, czyli płacenia, okazało się, że pewne sposoby dostawy są niedostępne w przypadku Polski, mimo, że wszystkie książki kupowałam przezornie od amazona, a nie od innych sprzedawców, którzy często w ogóle nie chcą za granicę nic wysyłać. Ano, amazon wysyła do Polski tylko kurierem. Plus - przesyłka ma być w 2 dni w Polsce. Minus -  kosztuje to dwa razy tyle co poczta. Zakładając, że razy dwa to jeszcze razy 3,5, bo przeliczamy dolary na złotówki, miękko mi się zrobiło i pożegnałam się w myślach z książkami. Na ratunek przybyła koleżanka, która mieszka UK i wybiera się z pustą walizką do Polski na początku kwietnia. Zmiana adresu dostawy, checkout, zapłata, i... zonk. Bo dostawa pocztą to co najmniej 18 dni, ale roboczych. I teraz nie mam pewności, czy przypadkiem książki nie dojadą jak ona będzie już w Polsce. Czyli te wszystkie zaoszczędzone dolary mogę teraz przeliczyć na funty, za które ksiązki będą przesyłane do Polski. I tak wyszłam na tym interesie jak Zabłocki na mydle.
I oby tylko nie było więcej niespodzianek.
Ale i tak książek nie mogę się doczekać!

Sunday, March 4, 2012

To jakoś nie mój czas, najwyraźniej! Uprałam wierzch, bo przejściach z kotami należało mu się trochę. I co? Woda 30 stopni, pranie delikatne - wyszła z pralki piękna narzuta. To siup narzutę na kaloryfer, bo przecież może jeszcze tak być suszona. Wyschła. Pewnie. I ciemny różowy zostawił okropne paski na samym środku! Pranie wytrzymał, a jakże, ale gorącego kaloryfera już nie! Kolejna nauczka i lekcja na przyszłość: nie suszyć na gorącym, choćby nie wiem jak się spieszyło.
To ze złości, po drugim praniu, które nie zlikwidowało wszystkich plam. Popełniłam domek. Jak go wyprasuję i przytnę do właściwego rozmiaru to pokażę.

Thursday, March 1, 2012

Jak mi idzie?

Kiepsko. Nie dlatego, że się nie składa, ale dlatego, że za wolno!
Pośpiech jest wrogiem patchworka, koty są wrogami o sile zdublowanej. To co ułożone na podłodze przechodziło już pranie w kawałkach i układanie od początku. Na szczęście ten etap za mną, a teraz to już zszywanie. Mam 27 pasków po 20 kwadratów i teraz rozprasowuję te paski sprawdzając czy aby na pewno pasują. Wiem, wiem - nie musi być perfekcyjnie, pewnie, ale ja mam przypadłość. Więc pojedyncze kwadraciki wypruwam i wszywam raz jeszcze... Oczywiście, wydłuża to pracę.

Kolejne zakupy, kolejne dekatyzacje, ale też zakupy nieudane. Nie zawsze jak na allegro sprzedawca deklaruje,  że tkanina jest bawełną jest to prawda. Czasami domieszki sztucznych włókien są duże.
Po drodze też pojawił się pomysł na kolejny patchwork, ale tym razem nie tak pracochłonny, a na pewno nie czasochłonny.
Miałam też zrobić porządek w tkaninach, zeskanować wszystkie... ale za to nawet się jeszcze nie wzięłam!

Trudno mi się zorganizować, ale też nie doszacowałam czasu potrzebnego na wszystko. Założenie było takie, że jednocześnie, w ograniczonych godzinach, będę robiła powoli wszystko: szycie, nauka nowych rzeczy (uruchomiłam stopkę do haftowania, hurra!!!) i organizacja. Z organizacji udało mi się przemeblować pokój, gorzej z tkaninami, które po przemeblowaniu wcale nie są uporządkowane, a w związku z moim szaleństwem zakupowym przybywa kolejnych tkanin.
To wracam do pracy. Mam nadzieję, że jutro - pojutrze najpóźniej będę miała wierzch skończony.

Thursday, February 23, 2012

Tuesday, February 21, 2012

Pierwsze pomysły, a raczej inspiracje, zaczynają przynosić rezultaty. No, może nie rezultaty, a raczej  coś się dzieje w mojej maszynowni. Od tygodnia, chociaż nieregularnie, bo z przerwą na chorowanie.
Powinnam wiedzieć, że projekt nie jest szybki, ani nawet bardzo prosty. Oczywiście, przechodzę już panikę pt "zabraknie mi materiału", "rany, ile czasu to zajmuje" "nic z tego nie wyjdzie" "co za kolory sobie wybrałam!!!". Dziecko kibicuje, ale też krytykuje połączenie różowego z pomarańczowym - zdecydowanie woli zielony, ale na razie nie mogę dobrać właściwego.
Pierwsza gwiazdka na próbę wygląda tak:

a pierwsze próby poskładania tego w całość tak:


Różowo...
A kolejne pomysły, związane z tkaninami, które mi się obłędnie podobają, nadchodzą. tylko jeszcze muszę do tego zestawu dobrać kolor bazowy.
Za mną też pierwsza próba "dresden plate", całkiem udana, chociaż teraz mam problem ze znalezieniem dla niego tła.

Friday, February 10, 2012

Sesja zakończona sukcesem! Pełnym!
Niestety, przy okazji zaginęły mi 2 literki, niezbędne przy szukaniu stron. Moje komentarze brzmią okropnie, czasem udaje mi się znaleźć zastępcze sło.a, ale czasami - jak teraz - nie ma innej opcji jak kropka.
Tchórzem jestem nadal. Ale teraz tchórzem z posprzątanym (nie całkiem) mieszkaniem i upraso.anym jednym koszem ubrań. Przede mną jeszcze 2.
Brak mi już pretekstó. do tego, by nie pójść na górę... Dzisiaj to zrobię. Zaraz po śniadaniu.

Monday, February 6, 2012

Pierwszy dzień od wielu tygodni bez książki, notatek, na fb zajrzałam raz, na gg rozmawiam o sprzątaniu kuchni a nie korze mózgowej czy moralności wg. Piageta. Cóż za odmiana! Nie mogę się jeszcze odnaleźć.
Też dlatego, że tchórzę.
Kiedy odkładałam tkaniny na półkę myślałam, że tak bardzo chcę zrobić i to i sio. W przerwie między jedną drugą prezentacją oglądałam cudze blogi, a słuchając wykładów przeglądałam kolejne sklepy w Stanach zastanawiając się jak to zrobić i co kupić. Nota bene fajne tkaniny na przecenach znikają błyskawicznie i nie warto odkładać zakupów na kiedy indziej.
Taka prawda: jestem na zakręcie. Jeszcze nie takim bardzo ostrym, wywrotka mi nie grozi. Do środy czekam na wyniki i sprzątam dom, który po mojej miesięcznej mentalnej nieobecności woła o pomoc i opiekę. Dziwnym trafem, nie zaczynam od mojego pokoju, ale od kuchni, którą lubię najmniej. Planuję, planuję i widzę, że robię wszystko co mogę, żeby odroczyć to, co powinnam zacząć robić natychmiast. A mam do zrobienia naprawdę dużo. Bo nie chodzi tylko o to, co już sobie w głowie naroiłam, co chcę uszyć. Chodzi też o to, jak wiele muszę się nauczyć. To jest ekscytujące i bardzo się na to cieszę. Ale równie mocno, a może zdecydowanie bardziej, boję się rozczarowania.
Po latach bycia średnią uczennicą (zdolną, ale leniwą, taką, co pod koniec każdego roku szkolnego wyciąga oceny), bez sukcesów, nagle nie mogę się pogodzić z tróją w indeksie (poprawka to prawdziwy horror i na myśl o tym, że czegoś nie zdam za pierwszym podejście dreszcze chodzą mi po plecach). Dobrze, że nie zmuszam mojego dziecka do sukcesów na miarę mojej nowej ambicji. Teraz boję się, że nie będzie sukcesu. Że okaże się, że to co robię nikomu nie będzie się podobało. Że nawalę na każdej możliwej linii. Że będzie brzydkie, nieprzemyślane, źle wycenione, niedokładne. Że nie będzie takie perfekt, jak cobie wyobrażam, że powinno być.
Któregoś dnia uwierzę w siebie i mam nadzieję, że stanie się to przed emeryturą.
A na razie, zanim zacznę łatać moje życie, umyję podłogę w kuchni. Tak, bo to jest też coś, czego muszę się nauczyć: nie tylko zaczynać, ale też kończyć to co zaczęłam. Mega wyzwanie, bo oprócz ciąży nie zakończyłam niczego jak należy!

Thursday, January 26, 2012

A to fragment tego co wyjęłam dziś z koperty...

Posted by Picasa

Pierwsza przesyłka

W ogóle nie powinnam się tym teraz zajmować, bo przecież egzaminy, nauka, na tym muszę się skupić: na budowie mózgowia, na rozwoju dzieci, na tym co to jest myślenie, a co to wyobraźnia i jeszcze na kilku innych sprawach. A wszystko to rozbudowane do dziesiątek stron notatek, grubych książek i mojego przerażenia z każdym dniem - bo termin egzekucji się zbliża.
Pani donosicielka z mojej okolicy nie popisała się tym razem, i zamiast zadzwonić do furtki po prostu wrzuciła awizo. Pobiegłam więc na pocztę, trochę naburmuszona, ale wróciłam cała szczęśliwa. A jak otworzyłam paczkę, która tym razem nie miała za dużo wspólnego z celnikami, to oczy mi się zaświeciły radośnie. Bo też takie kolory tkanin to tylko w sklepach za Oceanem...
I, co dla mnie bardzo ważne, wreszcie mam linijkę do Dresden Plate, co oznacza, że niedługo... już niedługo... nareszcie zrobię to o czym od dawna marzę. Nie wiem z jakim efektem, ale zawalczę! Pojawiło się w moim domu tyle nowych sprzętów, których nie ruszam, bo... patrz akapit pierwszy.
Czyli - pierwsza paczka przyszła. Po 9 dniach od wysyłki. Czekam na następne, które powinny w takim razie też pojawić się niedługo. I wracam karnie, choć nie bez ociągania, do notatek...

Saturday, January 21, 2012

Magiczne żelazko.

Zajrzałam dzisiaj (tak, brzmi, że niby przypadkiem, ale przecież "przypadkiem" potykam się i wpadam kilkanaście razy dziennie) na fb, a tam nowy konkurs rozdawajkowy z potrójnym sponsoringiem... Od strony do strony dotarłam do Missouri, które właśnie wysłało mi paczuszkę (a nawet dwie i nie zauważyłam dodatkowego ruchu na karcie kredytowej - uff), a Missouri - dochodząc do sedna - zaproponowało tutek. Tutek jak tutek, jak ktoś lubi serduszka i klimaty walentynkowe na pewno będzie zadowolony, bo blok prosty (i wcale nie wymaga posiadana layer cake ani charm pack; wystarczy wiedzieć jedynie ile cali ma każdy z tych produktów), akurat i na narzutę i na poduszkę, na co kto chce. Urzekło mnie zupełnie coś innego. Nie interesowało mnie z której strony jest przyszyty który kawałek materiału. Nieważne, czy jasne czy ciemne, czy w prawo czy w lewo i co się dzieje z maszyną do szycia.
Najważniejsze na filmie jest żelazko.
I ja takie chcę! Magiczne żelazko. Jest o wiele bardziej interesujące niż te, które po prostu przestają grzać gdy się ich nie dotyka. Zafascynowana jestem. Tylko 200 dolarów. "Tylko" - śmiechu warte. Ciekawe, czy dostępne w Polsce - nie podejrzewam, bo po doliczeniu vatu i cła, czy też cła i varu, przy aktualnym kursie, wartość żelazka oscylowałaby pewnie w okolica 800 pln, a tyle na żelazko nie wyda nawet taka wariatka jak ja.
Aczkolwiek, jest to do przemyślenia.
Jakbym tak namówiła moją połówkę?
W końcu koszule tym żelazkiem też można prasować. I na pewno są wyprasowane BARDZIEJ.

Sunday, January 15, 2012

Kolejna pocieszanka

Jako że nie wolno mi teraz myśleć, bo jak myślę, to się robi smutno, to co? To zrobiłam kolejne zakupy... A wydawało mi się, że nie mam genu zakupoholiczki. To miałam rację. Tylko mi się wydawało. Jestem zakupoholiczką.

Saturday, January 14, 2012

Styczniowy smutek

Śnieg wcale mi nie pomógł, wręcz pogorszył nastrój, bo samochód trzeba było odśnieżyć. Na szczęście nie zrobiłam tego sama. Już wczoraj wieczorem zastanawiałam się nad tym co się dzieje i skąd to przygnębienie. Oprócz stresu związanego z sesją, rzecz jasna. Co poza tym? Dlaczego? Bo projektów nie ruszam, tylko się uczę? Już podjęłam decyzję, że nie odmówię sobie, codziennie coś będę robić. Jeśli nie szyć to prasować kolejne tkaniny, jeśli nie prasować to coś przytnę... No choćby pół godzinki...

Dzisiaj nie miałam ochoty wychodzić, ale w końcu dotarło do mnie, że skoro dostanę samochód do dyspozycji to będę mogła pojechać tam gdzie normalnie nie mam szans. A nawet jeśli dojadę to nie zrobię zakupów, bo jak potem wieźć te torby do lasu? Za wygodna jestem.
I pojechałam; w jednym miejscu pocałowałam klamkę - foch. Ale w drugim było wszystko na miejscu. Także bawełna i ocieplina. I pan, którego wyraźnie ucieszyły moje zakupy, które nie chciały się skończyć. Nie są to piękne amerykańskie szmatki, ale na dzisiaj to musi wystarczyć. Swój zapas tkanin budować będę i chociaż dopiero co uszczupliłam zawartość komody - nieznacznie - to może to tak musi być. Wyszły dwa metry, wejdzie pięć...
Zakupy w takim sklepie to też moje nowe doświadczenia. Zachwycam się kolorem, wydaje się, że to jest to po czym po zdekatyzowaniu jestem rozczarowana, bo tkanina nie taka; nie tylko cienka, ale rzadko tkana i taka jakaś... marna. Raczej do małych wstawek niż jako baza, albo jedna z głównych tkanin. I dzisiaj, nauczona już doświadczeniem, macałam każdą belkę, podpytywałam.

Nie mam wciąż pomysłu na moją projektową ścianę, nie wiem też gdzie mogłabym kupować dobrą bawełnę nie rujnując siebie.
Na uczelni, kiedy rzuciłam hasło, że tak właśnie poprawiłam sobie humor: kupując ileś metrów bawełny w różnych kolorach, koleżanka od razu podchwyciła: ona chce dwa. Tylko w rozsądnej cenie, takiej po znajomości... I tutaj mam problem. Co to znaczy: "rozsądna"???

Początek jest trudny

Dla mnie - tak jak dla wszystkich. Oto pierwszy krok.
To nie tak, że robię coś wyjątkowego czy specjalnego - w żadnym wypadku. Po prostu szyję, bo mnie to uspokaja. Tak samo jak chętnie szlifuję skrzyneczki. Jest to lepsze od gotowania, bo dłużej zostaje i nie trzeba wyrzucać jeśli leży za długo w lodówce. Nota bene: nie przepadam za gotowaniem, szczególnie takim codziennym.
Moje ubranie jest teraz w kocich włoskach i nitkach.

To po co ten blog? Jest dla mnie. Żebym miała jedno miejsce, w którym będą moje ulubione linki, zdjęcia tego co robię. Istnieje więc niebezpieczeństwo, że blog będzie martwy, ale to czas pokaże.