Thursday, January 26, 2012

A to fragment tego co wyjęłam dziś z koperty...

Posted by Picasa

Pierwsza przesyłka

W ogóle nie powinnam się tym teraz zajmować, bo przecież egzaminy, nauka, na tym muszę się skupić: na budowie mózgowia, na rozwoju dzieci, na tym co to jest myślenie, a co to wyobraźnia i jeszcze na kilku innych sprawach. A wszystko to rozbudowane do dziesiątek stron notatek, grubych książek i mojego przerażenia z każdym dniem - bo termin egzekucji się zbliża.
Pani donosicielka z mojej okolicy nie popisała się tym razem, i zamiast zadzwonić do furtki po prostu wrzuciła awizo. Pobiegłam więc na pocztę, trochę naburmuszona, ale wróciłam cała szczęśliwa. A jak otworzyłam paczkę, która tym razem nie miała za dużo wspólnego z celnikami, to oczy mi się zaświeciły radośnie. Bo też takie kolory tkanin to tylko w sklepach za Oceanem...
I, co dla mnie bardzo ważne, wreszcie mam linijkę do Dresden Plate, co oznacza, że niedługo... już niedługo... nareszcie zrobię to o czym od dawna marzę. Nie wiem z jakim efektem, ale zawalczę! Pojawiło się w moim domu tyle nowych sprzętów, których nie ruszam, bo... patrz akapit pierwszy.
Czyli - pierwsza paczka przyszła. Po 9 dniach od wysyłki. Czekam na następne, które powinny w takim razie też pojawić się niedługo. I wracam karnie, choć nie bez ociągania, do notatek...

Saturday, January 21, 2012

Magiczne żelazko.

Zajrzałam dzisiaj (tak, brzmi, że niby przypadkiem, ale przecież "przypadkiem" potykam się i wpadam kilkanaście razy dziennie) na fb, a tam nowy konkurs rozdawajkowy z potrójnym sponsoringiem... Od strony do strony dotarłam do Missouri, które właśnie wysłało mi paczuszkę (a nawet dwie i nie zauważyłam dodatkowego ruchu na karcie kredytowej - uff), a Missouri - dochodząc do sedna - zaproponowało tutek. Tutek jak tutek, jak ktoś lubi serduszka i klimaty walentynkowe na pewno będzie zadowolony, bo blok prosty (i wcale nie wymaga posiadana layer cake ani charm pack; wystarczy wiedzieć jedynie ile cali ma każdy z tych produktów), akurat i na narzutę i na poduszkę, na co kto chce. Urzekło mnie zupełnie coś innego. Nie interesowało mnie z której strony jest przyszyty który kawałek materiału. Nieważne, czy jasne czy ciemne, czy w prawo czy w lewo i co się dzieje z maszyną do szycia.
Najważniejsze na filmie jest żelazko.
I ja takie chcę! Magiczne żelazko. Jest o wiele bardziej interesujące niż te, które po prostu przestają grzać gdy się ich nie dotyka. Zafascynowana jestem. Tylko 200 dolarów. "Tylko" - śmiechu warte. Ciekawe, czy dostępne w Polsce - nie podejrzewam, bo po doliczeniu vatu i cła, czy też cła i varu, przy aktualnym kursie, wartość żelazka oscylowałaby pewnie w okolica 800 pln, a tyle na żelazko nie wyda nawet taka wariatka jak ja.
Aczkolwiek, jest to do przemyślenia.
Jakbym tak namówiła moją połówkę?
W końcu koszule tym żelazkiem też można prasować. I na pewno są wyprasowane BARDZIEJ.

Sunday, January 15, 2012

Kolejna pocieszanka

Jako że nie wolno mi teraz myśleć, bo jak myślę, to się robi smutno, to co? To zrobiłam kolejne zakupy... A wydawało mi się, że nie mam genu zakupoholiczki. To miałam rację. Tylko mi się wydawało. Jestem zakupoholiczką.

Saturday, January 14, 2012

Styczniowy smutek

Śnieg wcale mi nie pomógł, wręcz pogorszył nastrój, bo samochód trzeba było odśnieżyć. Na szczęście nie zrobiłam tego sama. Już wczoraj wieczorem zastanawiałam się nad tym co się dzieje i skąd to przygnębienie. Oprócz stresu związanego z sesją, rzecz jasna. Co poza tym? Dlaczego? Bo projektów nie ruszam, tylko się uczę? Już podjęłam decyzję, że nie odmówię sobie, codziennie coś będę robić. Jeśli nie szyć to prasować kolejne tkaniny, jeśli nie prasować to coś przytnę... No choćby pół godzinki...

Dzisiaj nie miałam ochoty wychodzić, ale w końcu dotarło do mnie, że skoro dostanę samochód do dyspozycji to będę mogła pojechać tam gdzie normalnie nie mam szans. A nawet jeśli dojadę to nie zrobię zakupów, bo jak potem wieźć te torby do lasu? Za wygodna jestem.
I pojechałam; w jednym miejscu pocałowałam klamkę - foch. Ale w drugim było wszystko na miejscu. Także bawełna i ocieplina. I pan, którego wyraźnie ucieszyły moje zakupy, które nie chciały się skończyć. Nie są to piękne amerykańskie szmatki, ale na dzisiaj to musi wystarczyć. Swój zapas tkanin budować będę i chociaż dopiero co uszczupliłam zawartość komody - nieznacznie - to może to tak musi być. Wyszły dwa metry, wejdzie pięć...
Zakupy w takim sklepie to też moje nowe doświadczenia. Zachwycam się kolorem, wydaje się, że to jest to po czym po zdekatyzowaniu jestem rozczarowana, bo tkanina nie taka; nie tylko cienka, ale rzadko tkana i taka jakaś... marna. Raczej do małych wstawek niż jako baza, albo jedna z głównych tkanin. I dzisiaj, nauczona już doświadczeniem, macałam każdą belkę, podpytywałam.

Nie mam wciąż pomysłu na moją projektową ścianę, nie wiem też gdzie mogłabym kupować dobrą bawełnę nie rujnując siebie.
Na uczelni, kiedy rzuciłam hasło, że tak właśnie poprawiłam sobie humor: kupując ileś metrów bawełny w różnych kolorach, koleżanka od razu podchwyciła: ona chce dwa. Tylko w rozsądnej cenie, takiej po znajomości... I tutaj mam problem. Co to znaczy: "rozsądna"???

Początek jest trudny

Dla mnie - tak jak dla wszystkich. Oto pierwszy krok.
To nie tak, że robię coś wyjątkowego czy specjalnego - w żadnym wypadku. Po prostu szyję, bo mnie to uspokaja. Tak samo jak chętnie szlifuję skrzyneczki. Jest to lepsze od gotowania, bo dłużej zostaje i nie trzeba wyrzucać jeśli leży za długo w lodówce. Nota bene: nie przepadam za gotowaniem, szczególnie takim codziennym.
Moje ubranie jest teraz w kocich włoskach i nitkach.

To po co ten blog? Jest dla mnie. Żebym miała jedno miejsce, w którym będą moje ulubione linki, zdjęcia tego co robię. Istnieje więc niebezpieczeństwo, że blog będzie martwy, ale to czas pokaże.