Monday, December 30, 2013

Zdrada!

Z moją maszyną znamy się 10 lat. Kiedy ją kupowałam robiłam dokładny wywiad, sprawdzałam co jest dostępne na rynku, jeździłam, żeby maszyny oglądać. Nie miałam pieniędzy na wyższy model - ten kupiła moja znajoma, która zajmuje się szyciem zawodowo - więc zatrzymałam się na tym, nie licząc też specjalnie na to, że w którymkolwiek momencie moje szycie stanie się jakimś znaczącym elementem mojego życia. Najzwyczajniej w świecie nie miałam na to czasu i miejsca. Dość powiedzieć, że jeden patchwork szyłam 2 lata, a maszyna stała przez jakiś czas nie używana do tego stopnia, że przegapiłam jej bliższe spotkanie z kotami. Przez ten czas służyła mi wiernie, zawsze na mnie czekała, a po przeglądzie u profesjonalisty nawet pozwoliła mi wykręcać śrubki. Miała okres kiepski, kiedy nie chodził jej dolny transport, ale to przez kocie figle. Zreperowana hulała aż miło.
I byłam z niej zadowolona.
Do piątku. W zasadzie nadal jestem z niej zadowolona, ale... Właśnie. Jak człowiek czuje, że mu czegoś brakuje, albo że coś fajniejszego jest dookoła, to sobie ogląda, na przykład w internecie. To mogą być ładne dziewczyny na rozkładówkach, to mogą być maszyny do szycia. Jedno i drugie może zainspirować, ale nie jest to jeszcze zdrada, tak? Mam przynajmniej nadzieję, że fakt, że patrzę na przystojnego faceta to zdrada nie jest, nawet jeśli jego zdjęć szukam w necie.
Usiadłam dzisiaj do maszyny, bo przecież pikowanie zostało zawieszone. Szpulka bębenka załadowana, ale nitki nie mogę przeciągnąć. Sprawdzam, czy igła umocowana właściwie - wydaje się, że tak. Jeszcze raz próbuję - i nic z tego, bo nawlekacz nie trafia w dziurkę. Poprawiam. Jeszcze raz. Udaje się. Uruchamiam maszynę, kilka ściegów - igła się łamie. Trudno, przynajmniej wyjaśniło się, o co chodzi. Czyli - od początku. Nowa igła, tym razem nawleczona bez problemu i jedziemy! Ale nie za daleko, bo tym razem nitka się urywa. Dziwne. Te nici nie są może wybitne, ale też nie takie, żeby nitka się zrywała. No nic, nawlekam ponownie i znowu ruszam. Znowu się zrywa. Kurde. Wyciągam i oglądam co jest pod spodem, a pod spodem - mega problem, bo dolna nitka pojawia się sporadycznie! Wypruwam. Zaczynam od początku. Znowu to samo: nitka się urywa, a pod spodem jest bardzo nierówny szef. Pierwszy pomysł po wypruciu tego co nie wyszło? Oczywiście, czyszczenie maszyny. Wyczyściłam, poukładałam wszystko do początku, a wtedy moja mega fantastyczna stopka z górnym transportem (taka wielka) traci łyżwę, czy jak to nazwać. Wkładam ją z powrotem, ale średnio mi się to podoba. No bo jak to? Kupiona była w zestawie Janome do quiltingu, a nie używałam jej tak intensywnie, żeby miała się rozpadać. Więc od nowa. I dzieje się dokładnie to samo: mimo, że maszyna wyczyszczona, igła wymieniona, wszystko przeciągnięte.
To nie może być przypadek. W piątek byłam w Poznaniu. Byłam na randce z inną maszyną. To nie to samo co oglądanie jej zdjęć w internecie - to już jest zdrada. Pojechałam ją sprawdzić i teraz w mojej głowie jest tylko ta nowa, a ta stara to czuje. No czuje, kto by  nie poczuł! Więc się zbuntowała, ze złości na mnie, to kara za zdradę.
A może jednak nie? Może doskonale wie, że na zawsze pozostanie ukochaną pierwszą maszyną (po starym walizkowym Łuczniku), i daje mi szansę na kupno nowej? Przecież jednym z argumentów za odłożeniem zakupu w czasie jest właśnie to, że maszyna działa, więc nie jest to niezbędne. No to proszę: przestaje działać, taka dobra dla mnie. No, nie bardzo dobra, bo zapomniała, że drugim argumentem jest brak wystarczającej ilości gotówki. Ale nic, lepiej jest tak myśleć o maszynie, bo to przynajmniej nie złości. Ot, po prostu, krok w stronę realizacji marzenia. I wtedy wpadłam na ostatni pomysł; zmieniłam stopkę na klasyczną. Maszyna ruszyła i bez żadnego problemu prowadziła 3 warstwy, nawet łatwiej było pikować po ściegu niż ze stopką, która niby właśnie do tego powinna się najlepiej nadawać.
I tak uratowana jest maszyna i patchwork, jedynie stopka jest do wyrzucenia.

Sunday, December 29, 2013

Wyprute to co mi się nie podoba. Zgodnie z przypuszczeniem - to już nie 3 godziny pracy, ale zdecydowanie dłużej. Nie znoszę pruć pikowania, ale chyba muszę się do tego przyzwyczaić, bo wtedy też będę odważniej to robić. Skoro można wypruć, to można poprawić - a to daje ogromny komfort.
Przy okazji odkryłam kilka swoich błędów. Jutro pewnie poszukam kolejnych, bo to ostatni dzwonek, żeby poprawić to, czego w pośpiechu nie zauważyłam.
Chcę być doskonała, a to największy problem. Nie dotyczy tylko szycia, ale przy takich pracach wychodzi to najszybciej. Fakt, że można coś poprawić trochę pomaga, ale i tak uwiera, że poprawiać muszę. Ale nie, nie będę się poddawać.
W związku z czym daję sobie luz w związku z tym, że moja tegoroczna lista "to do" padła. Ta na ten rok będzie... skromniejsza. Albo taka, którą zwyczajnie uda mi się zrealizować.

Saturday, December 28, 2013

I'm in love

Pojechaliśmy dzisiaj na małą wycieczkę krajoznawczą. Dokładniej mówiąc odwoziliśmy z Ukochańcem moje pełnoletnie dziecko do przyjaciół, którzy mieszkają w mieście mi znanym, przeze mnie lubianym, ale nie odwiedzanym teraz często. Kiedyś bywałam  w nim raz na kilka miesięcy, teraz bywa tam raz na kilka miesięcy moja córka, i w dodatku wiąże z nim swoją przyszłość edukacyjną. Do tej pory nie udało mi się z nią wybrać, aż do dzisiaj.
A udało się, bo Ukochaniec ma nowy samochód, który trzeba było wypróbować na trasie, a w samym mieście jest sklep, w którym można obejrzeć maszynę do szycia.
Tak, oszalałam. 300 km w jedną stronę, żeby obejrzeć maszynę. Do kosztów benzyny można swobodnie dodać 90 pln opłat na autostradzie. Trzeba być nienormalnym i jedyne co mnie uratowało to to, że Ukochaniec koniecznie chciał wiedzieć jak się nowe cudo prowadzi. Zaświadczam, że prowadzi się dobrze, a w dodatku mogliśmy odsłuchać wszystkie muzyczne prezenty, które przyniósł Mikołaj (wniosek, że byliśmy grzeczni jest słuszny. Rózgi pod choinką nie odnotowano).
Plan z zakupem maszyny mam wpisany na pierwszej stronie mojego kalendarza. Kiedy to pisałam miałam na myśli Janome7700, na którą to maszynę udało mi się odłożyć pieniądze. Kiedy już już kasa była to na rynku pojawiła się następczyni, a 7700 zniknęła jak sen jaki złoty (no dobra, można ją jeszcze kupić, ale po co, skoro jest 8900?), nawet nie obejrzana, bo do Poznania nie udało mi się dojechać, a próby zlokalizowania tej maszyny w Warszawie spełzły na niczym, bo jak przyszło co do czego to nikt mojej chęci zapoznania się z maszyną nie potraktował poważnie.
Dzisiaj rano zadzwoniłam jeszcze, żeby upewnić się, że maszyna jest na miejscu. Była, czekała, więc pojechaliśmy. Po drodze dziecko zostało przekazane przystojnemu rudowłosemu koledze, a my popędziliśmy przez remontowany Poznań na jego drugi koniec (chyba), bez kawy, o czym powiedzieliśmy od razu panu w sklepie pytając gdzie tutaj w okolicy kawy można się napić. Chodziło o to, żeby Ukochańca na kawę wysłać, a ja  bym sobie z panem nad maszyną siedziała. Kawę dostaliśmy, a jakże, maszyna została mi pokazana i teraz nie wiem czy zejdę do mojej piwnicy, bo moja ukochana Elna, która przestała być taka ukochana jakiś czas temu, nie tylko nie spełnia moich wszystkich oczekiwań, ale ma takie braki, które eliminują ją bezpowrotnie. Jedyne co ją ratuje to brak około 2 tysięcy w mojej kieszeni. Nie wiem co zrobić, bo nerki sprzedawać nie chcę.
Moja Elna została kupiona wiele lat temu i gdyby nie koty, z którymi spotkała się kiedyś zbyt blisko co ja przegapiłam, niestety, byłaby pewnie w o wiele lepszym stanie. Pracuje nadal, szyje, ale nie ma kilku rzeczy, bez których wiedziałam, że dam radę. Dałam radę przez dobrych 10 lat i nie widziała powodu, żeby maszynę zmieniać. Do czasu aż nie zaczęłam szyć faktycznie częściej, więcej i nie zaczęłam odkrywać, czego mi brakuje. Ba, są rzeczy, o których nie wiedziałam, że mi ich brakuje.
Na przykład to, że można zatrzymać pracę maszyny i obciąć nitki (obie!!) nie używając rąk.
Albo: można opuścić ząbki maszyny bez rozkręcania jej na części.
Czy: bez śrubokręta można dostać się do bębenka, żeby go oczyścić. No cud po prostu!
I jeszcze: tkanina nie jest wciągana do środka, bo jest specjalna płytka do ściegu prostego. No i jak już ta płytka jest zamocowana (bez śrubokręta, przypominam) to maszyna nie pozwoli uruchomić innego ściegu, żeby przypadkiem niczego nie uszkodzić. Trochę dla idiotów, albo zapominalskich, ale znając moje roztrzepanie mogę się tylko cieszyć, że producenci o tym pomyśleli. Fajnie, że myślą krok do przodu (chociaż to zapewne skutek awarii poprzednich maszyn).
I to jest lista tego co w zasadzie z samym szyciem nie ma jeszcze nic wspólnego. Bo jeszcze światła i stolik powiększający pole pracy, którego w mojej maszynie nie ma (i do maszyny nie ma), ilość ściegów, która przytłacza, ale za to ściegi do szerokości 9 mm, alfabet, którego moja maszyna też nie ma...
I obcinanie dwóch nitek. Wiem, że się powtarzam, ale to mnie kupiło natychmiast.
Obsługa nie jest tak intuicyjna jakby się chciało, ale nie wydaje mi się, żeby nauczenie się obsługi wymagało dużo czasu. Oczywiście, mam na myśli wszystkie ciut bardziej skomplikowane działania niż samo szycie ściegiem prostym.
Czego maszyna nie ma? Ano nie ma wyglądu poprzedniczki - jest szarawo, plastikowo. To nie znaczy, że wygląda badziewnie, ale bardzo mi się podobała czerwień w 7700. Nie nawleka szpulki bębenka w czasie szycia - niestety, szycie trzeba przerywać. Nie jest to dla mnie deal breaker, ale przy intensywnym szyciu ten bajer bardzo pomaga. No i nie ma dostawki na duże szpule, takie przemysłowe, co też nie jest może największym problemem, ale jak się dużo szyje to wiadomo, że takie szpulki są bardziej ekonomiczne. Czyli - oprócz ceny - nie dostrzegłam w czasie tej godziny żadnej wady, która przekonałaby mnie, że nie warto kupować 8900. O oświetleniu i miejscu do pracy nie wspomniałam? No nie, ale to oczywiste przecież, bo to model dla quilterek.
Na półce pięknie spoglądała na mnie 12000 i nie będąca jeszcze w sprzedaży 15000. Zapowiedziałam Ukochańcowi, że następnym razem TO będzie mój cel. Na razie jednak muszę zastanowić się jak zrealizować ten.
Cisza, wbudowany górny transport, te wszystkie ściegi...
Jestem zakochana. Po prostu.

Monday, December 23, 2013

Choinka nie ubrana. Uszek tylko tyle byle starczyło. Prezenty nie zapakowane. Lista rzeczy do zrobienia na jutro i pojutrze wydłuża się, a na pewno nie skraca, bo ja zamiast w kuchni siedzę w swoim basemencie i zastanawiam się jak pikować patchwork dla mojej Mamy. I jak wykoncypować lamówkę. Bo, co prawda, udało mi się uszyć spód (i cały czas się zastanawiam, co mnie podkusiło, żeby szyć wzory z HST, zamiast po prostu pobiec jutro do sklepu z tkaninami i kupić beżową, która akurat jakoś pasuje), ale za to o lamówce zapomniałam tym razem... może coś się uda, ale naprawdę, raczej kombinacja alpejska to będzie niż taka jak należy lamóweczka.

No to było tak: layer cake, do tego tkanina znaleziona w szafie na trójkąty i ramki, potem z tego co zostało szycie pobitych talerzy, czy też dań, czy jak tam się ten wzór nazywa, ślęczenie nad tym, żeby z metra tego, tych talerzy i jeszcze resztki materiału z zupełnie innej bajki zrobić spód. Zrobiony, choć ciut przymały, więc też z tym pikowaniem nie ma co kombinować. I już widzę, że jutro nie zafastryguję wszystkiego tak jak lubię, bo po prostu nie mam na to czasu.

Podoba mi się to co mi wyszło, nieskromnie mówiąc, i tylko obawiam się, że pikowanie może wszystko zepsuć. I brak czasu, oczywiście, pośpiech etc.
To może pójdę jednak spać, po drodze sprzątając kuchnię, żeby jutro dać radę ze wszystkim co było planowane (i nie).
Bo przecież ciągle nie mamy czym przykryć świątecznego stołu! Aaaaa!~
Czy ktoś mógłby przesunąć Boże Narodzenie o kilka dni? Jakiś cud świąteczny poproszę!

Wednesday, December 11, 2013

Jakoś to będzie

Taka myśli mi w głowie krąży za każdym razem gdy projektuję sobie nowy szyciowy pomysł. Zbieram tkaniny, myślę o wzorach i zapominam, albo odkładam na kiedyś - myślenie o tyle kapy. Bo to takie mało strategiczno - kreatywne jest, nie? Kawał tkaniny z tyłu.
I w ten sposób leżę i kwiczę z kilkoma projektami.
Do groszków szukam właśnie rozwiązania, a teraz olśniło mnie, że wybór tkanin na patchwork dla mojej mamy  jest co prawda trafiony, ale że znowu jest to layer cake to na spód nie mam nic. W ogóle sam layer cake wystarczy na jakiś nie za wielki lap quilt co akurat nie przeszkadza, ale bez ramy i bez spodu właśnie. Tkanina amerykańska, więc przed Świętami nie zdążę.
No nie wykazałam się zmysłem organizacyjnym, nic a nic! I teraz zachodzę w głowę co zrobić...

Tuesday, December 10, 2013

Farmer's Wife ku końcowi

Wygląda na to, że moja przygoda z wycinaniem i zszywaniem bloczków dobiegła końca. Nawet sashing (co za bełkot!) mam, pozostaje mi jeszcze wycięcie kwadracików i trójkącików, ale to zrobię jak już rozłożę te wszystkie bloki na podłodze i ustalę sama ze sobą co do czego.
Rzecz jasna, jak już to zrobię to mogę dojść do wniosku, że to jednak nie tak, i część bloków zostanie uszyta na nowo, w innej kolorystyce. Szczególnie, że właśnie przestraszyłam się białego tła i białych ramek wokół każdego bloku - może się okazać, że jest za biało i jednak trochę będę musiała pozmieniać... Albo znaleźć nowy pomysł na sashing właśnie (czyli jednak dobrze, że są angielskie słowa, bo dzięki temu nie muszę w jednym zdaniu używać dwa razy tego samego polskiego jak nie mam pomysłu na zamiennik. Nie mniej i tak mnie to irytuje).

Jako że szaleństwo kropkowe mi nie mija, to zrobiłam matę dla dziecka z kółek, wg wzoru z Moda Bake Shop. Wszystko fajnie - szyłam do 4 rano, a następnego dnia prułam, po czym znowu zszyłam i teraz myślę... myślę... bo może mata jest za mała? Nie zastanawiałam się, co to znaczy 29" a teraz widzę, że to malusieństwo jest. Może dla niemowlaka i to we wczesnym okresie, bo już dla starszego dziecka to ledwo na pupę i nogi starczy, a gdzie tu jeszcze zabawka? Więc będę debatować, jak już konspekt pracy magisterskiej przygotuję (a jestem z tym w lesie).
Mam kilka dodatkowych pomysłów, ogromną potrzebę uszycia czegoś dla Mamy na Gwiazdkę, córka chce się wyprowadzać z domu - powinna wyruszyć wyposażona w narzutę od matki, a tu klops, bo ja jej nie szyję (pewnie po to, żeby się nie wyprowadzała), a moje plany na ten rok to się ze mnie śmieją. Jak sobie pomyślę, że za miesiąc napiszę post identyczny jak ten sprzed 11 miesięcy to mi się płakać chce. Bo BOM też leży i kwiczy.
Tak naprawdę, najgorsze jest to, że konspekt kwiczy... Niestety, o priorytetach pamiętać muszę, a one jakoś wyjątkowo przeszkadzają w szyciu...

Dobra, to ciut posypałam głowę popiołem, a teraz nie będę już się nad sobą użalać tylko pójdę do Ukochańca, a rano zawalczę z konspektem, co by przyspieszyć resztę działań.
Bo przecież groszki mnie trzymają i Apple Core wzywa.