Wednesday, February 5, 2014

Nowy projekt

Maszyna stoi wciąż w mojej maszynowni, bo czasu na przewiezienie jej do serwisu nie ma. Mam nadzieję, że wizyta u ulubionego pana na Pradze całkowicie wystarczy i on doprowadzi maszynę do porządku w krótkim czasie i za rozsądne pieniądze, ale liczę się też z tym, że maszynę może trzeba będzie wysłać do Krakowa. A wtedy jest ryzyko, że naprawa będzie nie tylko trwała dłużej, ale też wymagała dodatkowych kosztów. Nie ustaliłam jeszcze sama ze sobą jaka jest moja psychologiczna granica, ale wiem, że każde 100 pln wydane na starą maszynę oddala mnie od nowej.
Koleżanka zaproponowała mi wczoraj, że w razie czego pożyczy mi swoją. Niestety, jej maszyna bywa używana, więc to by była raczej krótka pożyczka ratunkowa, a nie rozwiązanie problemu dopóki nie uzbieram na nową.
Na razie nie będę jednak się tym przejmowała, tylko liczyła na to, że sztukmistrz z Pragi rozwiąże mój problem w czarodziejski sposób, a zanim to nastąpi ja sama zabieram się za nowy projekt.
Dobra, wiem. Miało nie być nowych, dopóki nie skończę starych. Ale teraz jestem w ferworze nauki, co oznacza, że i tak nic twórczego nie powstanie. I nie mam jeszcze tamborka, co oznacza, że moje UFO lewitują gdzieś nad ziemią i nie mają jak wylądować
A co zostanie dziewczynie, która nie ma maszyny do szycia? Oczywiście, EPP! Heksagony próbowałam szyć przy okazji BOM i całkiem przyzwoicie mi to wyszło. Niestety, drugi - bardziej skomplikowany wzór - nie sprawdził się w wersji EPP, ale też w instrukcji podany był inny sposób szycia, którego nie mogłam wykorzystać, bo wymagał specjalnych zakupów. Metoda na pewno była lepsza, niż zwykłe EPP, tym się pocieszam, że to kwestia narzędzi, a nie moich umiejętności...
W domu w lesie, w którym już nie mieszkamy, był parkiet. Zniszczony już przez lata użytkowania, szczególnie, że dom był zawsze wynajmowany, a tym samym nikt naprawdę o niego nie dbał. Wzory na podłodze były różne, ale najlepiej zapamiętałam jeden, który często oglądałam po przebudzeniu. Patrzyłam na niego i myślałam, że to świetny wzór patchworkowy, tylko nie mam pojęcia jak go uszyć. I kiedyś to zrobię.
Narzuta z wzorem parkietu z sypialni z lasu.
Nic to nadzwyczajnego, tak naprawdę. Najzwyczajniejsza w świecie gwiazda uszyta z 60stopniowych rombów czyli diamond 6 point star czy coś takiego. Jak zwał tak zwał, ważne, że wiem już jak to uszyć. Ambitnie, nie będę szyła poduszeczki, tylko narzutę pełnowymiarową. Lekko mnie przeraził dziś ten pomysł, bo oznacza to wycięcie około 1800 rombów (mają po 2", więc nic dziwnego) z papieru, a potem drugie tyle rombów z tkaniny. Tło będzie pewnie białe, ale właśnie zastanawiam się czy nie zrobić białych lub szarych gwiazd, a kolorowe tło? Nie, ryzykownie. Nie jestem aż tak dobra w łączeniu tkanin, wzorów i kolorów.
Póki co mam 166 wyciętych rombów, i mam nadzieję, że ta ilość zaraz się powiększy (zanim usiądę do podstaw seksuologii. Jakoś wycinanie rombów wydaje mi się bardziej zajmujące niż hipolibidemia u kobiet). Nie wyliczyłam jeszcze ile będę potrzebowała tkanin, ta matematyka jest mi jeszcze obca, ale wyliczę, policzę i będę wiedziała!
Co do jednego nie mam wątpliwości: tym razem żadnych groszków.
Jak myślicie, ile mi ten projekt zajmie? Na blogach kobiet, które już uszyły i skończyły pokazywały się terminy 2 - 3 letnie... Samo wycinanie i przygotowanie tkanin zajmie spokojnie półtora miesiąca, a samo szycie? Ile rombów będę w stanie przygotować dziennie? Jakie będę miała tempo zszywania kawałków? Ile razy będą mnie palce bolały (szczególnie jeśli dołożę do tego pikowanie ręczne narzut, które czekają na wykończenie)?
Muszę pamiętać, żeby nie brać na siebie za dużo, nie za ambitnie, bo się potknę o własne nogi i te wszystkie igły i szpilki powbijają mi się w najbardziej newralgiczne miejsca na ciele.


No comments:

Post a Comment