Monday, December 30, 2013

Zdrada!

Z moją maszyną znamy się 10 lat. Kiedy ją kupowałam robiłam dokładny wywiad, sprawdzałam co jest dostępne na rynku, jeździłam, żeby maszyny oglądać. Nie miałam pieniędzy na wyższy model - ten kupiła moja znajoma, która zajmuje się szyciem zawodowo - więc zatrzymałam się na tym, nie licząc też specjalnie na to, że w którymkolwiek momencie moje szycie stanie się jakimś znaczącym elementem mojego życia. Najzwyczajniej w świecie nie miałam na to czasu i miejsca. Dość powiedzieć, że jeden patchwork szyłam 2 lata, a maszyna stała przez jakiś czas nie używana do tego stopnia, że przegapiłam jej bliższe spotkanie z kotami. Przez ten czas służyła mi wiernie, zawsze na mnie czekała, a po przeglądzie u profesjonalisty nawet pozwoliła mi wykręcać śrubki. Miała okres kiepski, kiedy nie chodził jej dolny transport, ale to przez kocie figle. Zreperowana hulała aż miło.
I byłam z niej zadowolona.
Do piątku. W zasadzie nadal jestem z niej zadowolona, ale... Właśnie. Jak człowiek czuje, że mu czegoś brakuje, albo że coś fajniejszego jest dookoła, to sobie ogląda, na przykład w internecie. To mogą być ładne dziewczyny na rozkładówkach, to mogą być maszyny do szycia. Jedno i drugie może zainspirować, ale nie jest to jeszcze zdrada, tak? Mam przynajmniej nadzieję, że fakt, że patrzę na przystojnego faceta to zdrada nie jest, nawet jeśli jego zdjęć szukam w necie.
Usiadłam dzisiaj do maszyny, bo przecież pikowanie zostało zawieszone. Szpulka bębenka załadowana, ale nitki nie mogę przeciągnąć. Sprawdzam, czy igła umocowana właściwie - wydaje się, że tak. Jeszcze raz próbuję - i nic z tego, bo nawlekacz nie trafia w dziurkę. Poprawiam. Jeszcze raz. Udaje się. Uruchamiam maszynę, kilka ściegów - igła się łamie. Trudno, przynajmniej wyjaśniło się, o co chodzi. Czyli - od początku. Nowa igła, tym razem nawleczona bez problemu i jedziemy! Ale nie za daleko, bo tym razem nitka się urywa. Dziwne. Te nici nie są może wybitne, ale też nie takie, żeby nitka się zrywała. No nic, nawlekam ponownie i znowu ruszam. Znowu się zrywa. Kurde. Wyciągam i oglądam co jest pod spodem, a pod spodem - mega problem, bo dolna nitka pojawia się sporadycznie! Wypruwam. Zaczynam od początku. Znowu to samo: nitka się urywa, a pod spodem jest bardzo nierówny szef. Pierwszy pomysł po wypruciu tego co nie wyszło? Oczywiście, czyszczenie maszyny. Wyczyściłam, poukładałam wszystko do początku, a wtedy moja mega fantastyczna stopka z górnym transportem (taka wielka) traci łyżwę, czy jak to nazwać. Wkładam ją z powrotem, ale średnio mi się to podoba. No bo jak to? Kupiona była w zestawie Janome do quiltingu, a nie używałam jej tak intensywnie, żeby miała się rozpadać. Więc od nowa. I dzieje się dokładnie to samo: mimo, że maszyna wyczyszczona, igła wymieniona, wszystko przeciągnięte.
To nie może być przypadek. W piątek byłam w Poznaniu. Byłam na randce z inną maszyną. To nie to samo co oglądanie jej zdjęć w internecie - to już jest zdrada. Pojechałam ją sprawdzić i teraz w mojej głowie jest tylko ta nowa, a ta stara to czuje. No czuje, kto by  nie poczuł! Więc się zbuntowała, ze złości na mnie, to kara za zdradę.
A może jednak nie? Może doskonale wie, że na zawsze pozostanie ukochaną pierwszą maszyną (po starym walizkowym Łuczniku), i daje mi szansę na kupno nowej? Przecież jednym z argumentów za odłożeniem zakupu w czasie jest właśnie to, że maszyna działa, więc nie jest to niezbędne. No to proszę: przestaje działać, taka dobra dla mnie. No, nie bardzo dobra, bo zapomniała, że drugim argumentem jest brak wystarczającej ilości gotówki. Ale nic, lepiej jest tak myśleć o maszynie, bo to przynajmniej nie złości. Ot, po prostu, krok w stronę realizacji marzenia. I wtedy wpadłam na ostatni pomysł; zmieniłam stopkę na klasyczną. Maszyna ruszyła i bez żadnego problemu prowadziła 3 warstwy, nawet łatwiej było pikować po ściegu niż ze stopką, która niby właśnie do tego powinna się najlepiej nadawać.
I tak uratowana jest maszyna i patchwork, jedynie stopka jest do wyrzucenia.

Sunday, December 29, 2013

Wyprute to co mi się nie podoba. Zgodnie z przypuszczeniem - to już nie 3 godziny pracy, ale zdecydowanie dłużej. Nie znoszę pruć pikowania, ale chyba muszę się do tego przyzwyczaić, bo wtedy też będę odważniej to robić. Skoro można wypruć, to można poprawić - a to daje ogromny komfort.
Przy okazji odkryłam kilka swoich błędów. Jutro pewnie poszukam kolejnych, bo to ostatni dzwonek, żeby poprawić to, czego w pośpiechu nie zauważyłam.
Chcę być doskonała, a to największy problem. Nie dotyczy tylko szycia, ale przy takich pracach wychodzi to najszybciej. Fakt, że można coś poprawić trochę pomaga, ale i tak uwiera, że poprawiać muszę. Ale nie, nie będę się poddawać.
W związku z czym daję sobie luz w związku z tym, że moja tegoroczna lista "to do" padła. Ta na ten rok będzie... skromniejsza. Albo taka, którą zwyczajnie uda mi się zrealizować.

Saturday, December 28, 2013

I'm in love

Pojechaliśmy dzisiaj na małą wycieczkę krajoznawczą. Dokładniej mówiąc odwoziliśmy z Ukochańcem moje pełnoletnie dziecko do przyjaciół, którzy mieszkają w mieście mi znanym, przeze mnie lubianym, ale nie odwiedzanym teraz często. Kiedyś bywałam  w nim raz na kilka miesięcy, teraz bywa tam raz na kilka miesięcy moja córka, i w dodatku wiąże z nim swoją przyszłość edukacyjną. Do tej pory nie udało mi się z nią wybrać, aż do dzisiaj.
A udało się, bo Ukochaniec ma nowy samochód, który trzeba było wypróbować na trasie, a w samym mieście jest sklep, w którym można obejrzeć maszynę do szycia.
Tak, oszalałam. 300 km w jedną stronę, żeby obejrzeć maszynę. Do kosztów benzyny można swobodnie dodać 90 pln opłat na autostradzie. Trzeba być nienormalnym i jedyne co mnie uratowało to to, że Ukochaniec koniecznie chciał wiedzieć jak się nowe cudo prowadzi. Zaświadczam, że prowadzi się dobrze, a w dodatku mogliśmy odsłuchać wszystkie muzyczne prezenty, które przyniósł Mikołaj (wniosek, że byliśmy grzeczni jest słuszny. Rózgi pod choinką nie odnotowano).
Plan z zakupem maszyny mam wpisany na pierwszej stronie mojego kalendarza. Kiedy to pisałam miałam na myśli Janome7700, na którą to maszynę udało mi się odłożyć pieniądze. Kiedy już już kasa była to na rynku pojawiła się następczyni, a 7700 zniknęła jak sen jaki złoty (no dobra, można ją jeszcze kupić, ale po co, skoro jest 8900?), nawet nie obejrzana, bo do Poznania nie udało mi się dojechać, a próby zlokalizowania tej maszyny w Warszawie spełzły na niczym, bo jak przyszło co do czego to nikt mojej chęci zapoznania się z maszyną nie potraktował poważnie.
Dzisiaj rano zadzwoniłam jeszcze, żeby upewnić się, że maszyna jest na miejscu. Była, czekała, więc pojechaliśmy. Po drodze dziecko zostało przekazane przystojnemu rudowłosemu koledze, a my popędziliśmy przez remontowany Poznań na jego drugi koniec (chyba), bez kawy, o czym powiedzieliśmy od razu panu w sklepie pytając gdzie tutaj w okolicy kawy można się napić. Chodziło o to, żeby Ukochańca na kawę wysłać, a ja  bym sobie z panem nad maszyną siedziała. Kawę dostaliśmy, a jakże, maszyna została mi pokazana i teraz nie wiem czy zejdę do mojej piwnicy, bo moja ukochana Elna, która przestała być taka ukochana jakiś czas temu, nie tylko nie spełnia moich wszystkich oczekiwań, ale ma takie braki, które eliminują ją bezpowrotnie. Jedyne co ją ratuje to brak około 2 tysięcy w mojej kieszeni. Nie wiem co zrobić, bo nerki sprzedawać nie chcę.
Moja Elna została kupiona wiele lat temu i gdyby nie koty, z którymi spotkała się kiedyś zbyt blisko co ja przegapiłam, niestety, byłaby pewnie w o wiele lepszym stanie. Pracuje nadal, szyje, ale nie ma kilku rzeczy, bez których wiedziałam, że dam radę. Dałam radę przez dobrych 10 lat i nie widziała powodu, żeby maszynę zmieniać. Do czasu aż nie zaczęłam szyć faktycznie częściej, więcej i nie zaczęłam odkrywać, czego mi brakuje. Ba, są rzeczy, o których nie wiedziałam, że mi ich brakuje.
Na przykład to, że można zatrzymać pracę maszyny i obciąć nitki (obie!!) nie używając rąk.
Albo: można opuścić ząbki maszyny bez rozkręcania jej na części.
Czy: bez śrubokręta można dostać się do bębenka, żeby go oczyścić. No cud po prostu!
I jeszcze: tkanina nie jest wciągana do środka, bo jest specjalna płytka do ściegu prostego. No i jak już ta płytka jest zamocowana (bez śrubokręta, przypominam) to maszyna nie pozwoli uruchomić innego ściegu, żeby przypadkiem niczego nie uszkodzić. Trochę dla idiotów, albo zapominalskich, ale znając moje roztrzepanie mogę się tylko cieszyć, że producenci o tym pomyśleli. Fajnie, że myślą krok do przodu (chociaż to zapewne skutek awarii poprzednich maszyn).
I to jest lista tego co w zasadzie z samym szyciem nie ma jeszcze nic wspólnego. Bo jeszcze światła i stolik powiększający pole pracy, którego w mojej maszynie nie ma (i do maszyny nie ma), ilość ściegów, która przytłacza, ale za to ściegi do szerokości 9 mm, alfabet, którego moja maszyna też nie ma...
I obcinanie dwóch nitek. Wiem, że się powtarzam, ale to mnie kupiło natychmiast.
Obsługa nie jest tak intuicyjna jakby się chciało, ale nie wydaje mi się, żeby nauczenie się obsługi wymagało dużo czasu. Oczywiście, mam na myśli wszystkie ciut bardziej skomplikowane działania niż samo szycie ściegiem prostym.
Czego maszyna nie ma? Ano nie ma wyglądu poprzedniczki - jest szarawo, plastikowo. To nie znaczy, że wygląda badziewnie, ale bardzo mi się podobała czerwień w 7700. Nie nawleka szpulki bębenka w czasie szycia - niestety, szycie trzeba przerywać. Nie jest to dla mnie deal breaker, ale przy intensywnym szyciu ten bajer bardzo pomaga. No i nie ma dostawki na duże szpule, takie przemysłowe, co też nie jest może największym problemem, ale jak się dużo szyje to wiadomo, że takie szpulki są bardziej ekonomiczne. Czyli - oprócz ceny - nie dostrzegłam w czasie tej godziny żadnej wady, która przekonałaby mnie, że nie warto kupować 8900. O oświetleniu i miejscu do pracy nie wspomniałam? No nie, ale to oczywiste przecież, bo to model dla quilterek.
Na półce pięknie spoglądała na mnie 12000 i nie będąca jeszcze w sprzedaży 15000. Zapowiedziałam Ukochańcowi, że następnym razem TO będzie mój cel. Na razie jednak muszę zastanowić się jak zrealizować ten.
Cisza, wbudowany górny transport, te wszystkie ściegi...
Jestem zakochana. Po prostu.

Monday, December 23, 2013

Choinka nie ubrana. Uszek tylko tyle byle starczyło. Prezenty nie zapakowane. Lista rzeczy do zrobienia na jutro i pojutrze wydłuża się, a na pewno nie skraca, bo ja zamiast w kuchni siedzę w swoim basemencie i zastanawiam się jak pikować patchwork dla mojej Mamy. I jak wykoncypować lamówkę. Bo, co prawda, udało mi się uszyć spód (i cały czas się zastanawiam, co mnie podkusiło, żeby szyć wzory z HST, zamiast po prostu pobiec jutro do sklepu z tkaninami i kupić beżową, która akurat jakoś pasuje), ale za to o lamówce zapomniałam tym razem... może coś się uda, ale naprawdę, raczej kombinacja alpejska to będzie niż taka jak należy lamóweczka.

No to było tak: layer cake, do tego tkanina znaleziona w szafie na trójkąty i ramki, potem z tego co zostało szycie pobitych talerzy, czy też dań, czy jak tam się ten wzór nazywa, ślęczenie nad tym, żeby z metra tego, tych talerzy i jeszcze resztki materiału z zupełnie innej bajki zrobić spód. Zrobiony, choć ciut przymały, więc też z tym pikowaniem nie ma co kombinować. I już widzę, że jutro nie zafastryguję wszystkiego tak jak lubię, bo po prostu nie mam na to czasu.

Podoba mi się to co mi wyszło, nieskromnie mówiąc, i tylko obawiam się, że pikowanie może wszystko zepsuć. I brak czasu, oczywiście, pośpiech etc.
To może pójdę jednak spać, po drodze sprzątając kuchnię, żeby jutro dać radę ze wszystkim co było planowane (i nie).
Bo przecież ciągle nie mamy czym przykryć świątecznego stołu! Aaaaa!~
Czy ktoś mógłby przesunąć Boże Narodzenie o kilka dni? Jakiś cud świąteczny poproszę!

Wednesday, December 11, 2013

Jakoś to będzie

Taka myśli mi w głowie krąży za każdym razem gdy projektuję sobie nowy szyciowy pomysł. Zbieram tkaniny, myślę o wzorach i zapominam, albo odkładam na kiedyś - myślenie o tyle kapy. Bo to takie mało strategiczno - kreatywne jest, nie? Kawał tkaniny z tyłu.
I w ten sposób leżę i kwiczę z kilkoma projektami.
Do groszków szukam właśnie rozwiązania, a teraz olśniło mnie, że wybór tkanin na patchwork dla mojej mamy  jest co prawda trafiony, ale że znowu jest to layer cake to na spód nie mam nic. W ogóle sam layer cake wystarczy na jakiś nie za wielki lap quilt co akurat nie przeszkadza, ale bez ramy i bez spodu właśnie. Tkanina amerykańska, więc przed Świętami nie zdążę.
No nie wykazałam się zmysłem organizacyjnym, nic a nic! I teraz zachodzę w głowę co zrobić...

Tuesday, December 10, 2013

Farmer's Wife ku końcowi

Wygląda na to, że moja przygoda z wycinaniem i zszywaniem bloczków dobiegła końca. Nawet sashing (co za bełkot!) mam, pozostaje mi jeszcze wycięcie kwadracików i trójkącików, ale to zrobię jak już rozłożę te wszystkie bloki na podłodze i ustalę sama ze sobą co do czego.
Rzecz jasna, jak już to zrobię to mogę dojść do wniosku, że to jednak nie tak, i część bloków zostanie uszyta na nowo, w innej kolorystyce. Szczególnie, że właśnie przestraszyłam się białego tła i białych ramek wokół każdego bloku - może się okazać, że jest za biało i jednak trochę będę musiała pozmieniać... Albo znaleźć nowy pomysł na sashing właśnie (czyli jednak dobrze, że są angielskie słowa, bo dzięki temu nie muszę w jednym zdaniu używać dwa razy tego samego polskiego jak nie mam pomysłu na zamiennik. Nie mniej i tak mnie to irytuje).

Jako że szaleństwo kropkowe mi nie mija, to zrobiłam matę dla dziecka z kółek, wg wzoru z Moda Bake Shop. Wszystko fajnie - szyłam do 4 rano, a następnego dnia prułam, po czym znowu zszyłam i teraz myślę... myślę... bo może mata jest za mała? Nie zastanawiałam się, co to znaczy 29" a teraz widzę, że to malusieństwo jest. Może dla niemowlaka i to we wczesnym okresie, bo już dla starszego dziecka to ledwo na pupę i nogi starczy, a gdzie tu jeszcze zabawka? Więc będę debatować, jak już konspekt pracy magisterskiej przygotuję (a jestem z tym w lesie).
Mam kilka dodatkowych pomysłów, ogromną potrzebę uszycia czegoś dla Mamy na Gwiazdkę, córka chce się wyprowadzać z domu - powinna wyruszyć wyposażona w narzutę od matki, a tu klops, bo ja jej nie szyję (pewnie po to, żeby się nie wyprowadzała), a moje plany na ten rok to się ze mnie śmieją. Jak sobie pomyślę, że za miesiąc napiszę post identyczny jak ten sprzed 11 miesięcy to mi się płakać chce. Bo BOM też leży i kwiczy.
Tak naprawdę, najgorsze jest to, że konspekt kwiczy... Niestety, o priorytetach pamiętać muszę, a one jakoś wyjątkowo przeszkadzają w szyciu...

Dobra, to ciut posypałam głowę popiołem, a teraz nie będę już się nad sobą użalać tylko pójdę do Ukochańca, a rano zawalczę z konspektem, co by przyspieszyć resztę działań.
Bo przecież groszki mnie trzymają i Apple Core wzywa.

Thursday, November 14, 2013

Z jednej strony - nie chce mi się nic robić. Z drugiej - mam bardzo dużo do zrobienia. Na uczelnię, do studium, na angielski, którego powinnam uczyć się pilnie, ale wcale tego nie robię mając nadzieję,  że coś tam do głowy wpadnie mi samo (niestety, to już stary łeb i tak łatwo nowości nie przyjmuje). Ku memu przerażeniu 3 egzaminy w tej sesji będą składały się z pytań otwartych, a to nie jest moja mocna strona, w dodatku zmusi mnie do jeszcze intensywniejszego uczenia się, co raczej nie sprzyja innym aktywnościom.
Heh, zabrzmiało poważnie, a chodzi o szycie. No na szycie czasu nie ma.
Uszyłam kilka kolejnych bloków do Farmer's Wife i widzę, że mój plan nie wypali - nie skończę do końca roku. Jeszcze poprawki, przeróbki... Nic z tego. Z BOMem też nawalam. Nie znaczy to, że nie uszyję, ale... jakbym straciła serce w pewnym momencie i nie wiem dlaczego. Z założenia nie zmuszam się do niczego, więc może będzie to nigdy nie dokończony projekt - trudno.
Bo przede mną kilka innych. I dzisiaj poszukiwanie inspiracji i przypinanie na Pintereście kolejnych pomysłów - mniej lub bardziej przydatnych.
Zachwyt polka dot nie minął i myślę o Apple Core właśnie w groszki... Miałam uszyć w tym roku, a widzę, że będzie nieźle jeśli przynajmniej skroję.
Czy mógłby mi ktoś przesłać jakąś paczkę energetyczną? Do prądu mnie podłączy? Bateryjki wymieni? Mam tyle rzeczy do zrobienia i tak mało energii i czasu...

Monday, October 7, 2013

Pencil case - dwa

I jak się rozpędziłam - to proszę. Następny. Tym razem odpowiedni rozmiarem i w sam raz na moje trójkątne cienkopisy.
Suwak działa, ale - nie znaczy to, że jestem zadowolona. Oczywiście, największa niespodzianka czekała mnie na sam koniec, kiedy ni stąd ni zowąd dowiedziałam się, że piórnik trzeba wykończyć ręcznie - czyli łapkami doszyć podszewkę do suwaka, jak rozumiem. no nie jest to moja bajka, więc znowu użyłam szwu overlockowego. Innymi słowy - środek nie jest do pokazywania tak chętnie jakbym chciała i chociaż piórnik mi się podoba, to muszę znaleźć inny sposób na jego wykańczanie. Co by nie było tak cudnie - suwaki mam w centymetrach, piórnik szyty w calach i - jak najbardziej wszystko było ok, ale jednak na styk. Lepszy byłby suwak dłuższy niż 7", a taki jest opisany. 7" to minimum, ale nie gwarantujące w przypadku moich umiejętności ładnego wykończenia. Czyli droga jeszcze przede mną, ale pierwsze koty za płoty, dwa piórniki dzisiaj zrobiłam, wykończyłam i można ich używać!
A jutro wrócę do FW, bo zaraz zima mnie przy tym projekcie zastanie... (ale zaraz, dopiero co byłam przekonana, że może mnie zastać? Jednak nie znoszę gdy coś nade mną wisi, a oprócz tegorocznego planu mam kilka ufo. Całkiem to moje UFO zidentyfikowane, za to omijam je szerokim łukiem jakby to rzeczywiście groźni obcy byli!).

A największym zaskoczeniem jest to, że wciąż mam problem z właściwym krojeniem tkaniny. Pojąć nie mogę o co chodzi i co jest ze mną nie tak?!

Pencil case - done (not perfect)!

No i to mi się udało zrobić. Nie jest doskonale, delikatnie mówiąc, ale też ten pierwszy miał być na próbę i się udało! W projekcie była dość dla mnie na pierwszy rzut oka skomplikowana operacja wszywania zamka miedzy warstwy, ale wszystko przebiegło pomyślnie i suwak jest na miejscu. Niestety, okazało się, że tkanina jest zbyt strzępiąca i mimo szwu overlokowego coś tam nie zaklikało do końca. Nic to, przede mną kolejne próby. Z innymi tkaninami i innym wypełnieniem. W projekcie proponowana jest flanela, a ja użyłam normalnego wypełniacza patchworkowego, który okazał się ciut za pulchny. Nici użyłam białe, co też jest bez sensu, bo szew nie jest ukryty i kiedy piórnik się otwiera to wtedy widać... 


A to co mnie cieszy najbardziej to fakt, że zmieściły się do piórnika jakieś długopisy. Nie te, których używam na co dzień, co jest wyraźny sygnałem, że muszę rozmiar dostosować do moich pisadeł, co zaraz chętnie uczynię i jeśli tylko mam odpowiedni suwak to go wykorzystam. 

Pencil case

Rok akademicki rozpoczęty, więc po tygodniu przerwy i nieobecności w piwnicy dzisiaj próbuję taki piórnik
Jak mi się tylko uda cokolwiek to doniosę uprzejmie. Na razie wybrałam tkaniny pod kolor suwaka i zaraz rozpoczynam batalię.
Jak dobrze pamiętam, w moim planie na ten rok było nauczenie się szycia rzeczy małych. I wszywanie suwaków. No to się dzisiaj przekonam ile mi to zajmie - wg autorki bloga godzina wystarczy, a mi na samo wybieranie materiału zeszło się pół...

Friday, September 27, 2013

I tak powoli realizuję swój tegoroczny plan. Wszedł dodatkowy kolor - wcześniej nie było żółtego (bo to moim zdaniem żółty, chociaż sprzedawca twierdzi, że pomarańczowy; nie będę robiła afery na allegro, bo i tak mi się podoba).
W tym secie największy problem miałam z pierwszym, turkusowo niebieskim blokiem. Okazało się, że jest błąd w opisie. Już miałam się poddać i ominąć go, ale doczytałam na grupie flickr, że trzeba zamienić p co nie co i to wystarczy. Byłam z tego bloku już skończonego całkiem zadowolona do momentu gdy nie przygotowałam go do zdjęcia... Niestety, przy dokładnym, kolejnym prasowaniu dostrzegam jakieś niedoróbki, niedoskonałości. Na pierwszy rzut oka wszystko jest niby w porządku, a potem - a to nie styka tam gdzie bym chciała, a to szew nie poszedł całkiem prosto, albo w prasowaniu stracił linię prostą i bardziej przypomina łuk... Samą siebie dołuję, rzecz jasna, ale też rozpruwam, przyszywam. Dzisiaj jeden z bloków też mi trudności sprawiał.
A na początku byłam przekonana, że wszystko będzie łatwe, miłe i przyjemne. Nic bardziej mylnego. Im mniejszy blok, tym większa precyzja potrzebna.
Zresztą, tu raczej chodzi o moją potrzebę doskonałego wykonania. Więc twardo sobie powtarzam, że zrobione jest lepsze od doskonałego...

Tuesday, September 24, 2013

Cheer up

W domu dzisiaj wszyscy przygnębieni i poirytowani.
Pół opakowania galaretek w czekoladzie - ciut pomogło.
Na tapecie (na maszynie) 75 Rosebud. Jakieś zdjęcia może jutro, żeby cokolwiek, jakkolwiek... Nic mi się nie chce. Nic a nic.

Monday, September 23, 2013

Farmer's Wife - postępy

Miało być zdjęcie, ale na zdjęcia to chyba za zimno... czy u Was też tak chłodno? Dzisiaj było całkiem ładnie na zewnątrz, to w ciągu dnia w domu też było całkiem przyjemnie, ale teraz jest chłodno wszędzie, aż do dygotu. Zaraz biegnę do wanny,  więc tylko odnotuję, że dotarłam do bloku 70, a co za tym idzie - nadrobiłam straty a nawet wyprzedzam! Ha! A szyje mi się tak miło, że nie mam zamiaru przestać. Zresztą, już wiem, że będzie trochę do nadrabiania. Niestety, czego by o moich bloczkach nie mówić, to nie mają równo 6,5", a to oznacza przerabianie...
Co prawda "done is better than perfect", ale ja się jakoś nie mogę pogodzić z brakiem precyzji. Zresztą, kompletnie nie rozumiem co się dzieje, skoro wycinam wszystko zgodnie ze sztuką, a potem zszywam mając na podorędziu stopkę 1/4". Powinno być ok - a nie jest. Gdzieś tam bloki się rozjeżdżają, gdzieś zwężają...  Nie rozumiem tego, niestety. Czasem uda się coś poprawić, ale generalnie takich perfekcyjnych rozmiarowo bloków jest kilka na 70. To nie jest powalający wynik...
Mimo wszystko pracuję dalej. A zdjęcia będą. Za chwilę... (i koncepcja na przyrzeczony sobie apple core także w groszki. Tak mi się spodobały te tkaniny, że nie odpuszczę).


No to jednak zdjęcia są. Tylko takie jakieś nieobrobione i nieuładzone. W ogóle ze zdjęciami to mi średnio wychodzi, ale trudno. "done is better.." no, wiadomo.

Friday, August 30, 2013

Jak powiedziałam, tak się dzieje:

Piąty blok już też uszyty. Nie przypuszczałam nawet ile będę miała z nimi frajdy! Nie tylko z powodu kolorów, które chcąc nie chcąc mnie rozweselają (a to nie wszystkie, bo właśnie suszą się zdekatyzowane kropki na tle innym niż różowy). Bawi mnie wycinanie tych małych kawałków i zszywanie ich, uważne i ostrożne. Fajne jest to, że każdy blok jest inny, ale na tyle malutki, że faktycznie, nie czasochłonny.

Nie mam teraz złudzeń, że skończę szycie zgodnie z pierwotnym założeniem, bo to nierealne. Za to widzę, że chętnie będę przysiadać do kolejnych bloków (bloczków?).

Oprócz kropek zdekatyzowałam też tkaninę kupioną wczoraj po południu w oczekiwaniu na przyjaciółkę. Pomarańczowa, żywa bawełna. Cóż, powinnam mieć już tyle rozumu, żeby wiedzieć, że jeśli metr kolorowej bawełny (żywo kolorowej) kosztuje dychę to nic dobrego z tego nie będzie. No i nie będzie - farbuje jak głupia i już nie wiem co zrobić. Po kolejnym zalewaniu ciepłą wodą poddałam się i wrzuciłam ją do pralki. Cóż, zmiany dużej nie ma - pomarańczowa woda jest w pralce a nie w misce. Wiem, że nikt nie jest na tyle szalony, żeby potem patchwork prać w 60 stopniach, ale i tak widzę ryzyko, bo w chłodnej wodzie tkanina też kolor oddaje. I co z tym fantem zrobić?

Z uwag na przyszłość: aplikacje nie są jeszcze moją mocną stroną, ale też mi się podobają.

Thursday, August 29, 2013

I się znudziłam...

Przerwa BOMowa. Jeden blok nie wychodzi mi kompletnie. Miała być prosty i niby nic niewymagający, ale okazał się wyzwaniem z kosmosu. Myślałam, że takim wyzwaniem będzie Saturn a nie blok EPP, a tu -  niespodzianka. Nie dosyć, że za pierwszym razem coś się nie dopasowało (wygląda na to, że jednak zewnętrzne elementy powinny być większe niż na rysunku, bo jeśli między papierem jest kilka warstw tkaniny to się robią jakieś milimetry różnicy, których nie da się nadgonić w zszywaniu), to jeszcze zachciało mi się zmian kolorystycznych i to rozsypało mnie zupełnie. Szczególnie, że od czerwieni przeszłam do niebieskości, z ciepłego w zimne, a że tło szare to chyba jednak nie była najlepsza decyzja. Odłożyłam wszystko na później, ale tak patrzę na te niedokończone bloki i to co muszę jeszcze uszyć i... nie, nie chce mi się. Zapakuję wszystko do pudełka i niech poczeka na wenę i chęci. 
A na razie dorzucę to, co zrobione.


 A za chwileczkę zacznę przymierzać się do drugiego projektu na ten rok, który w tym roku zakończony nie zostanie - czyli Farmer's Wife. Podglądam cudze quilty i ciągle nie wiem: tło białe, czy znowu szare? Kolory żywe, co do tego nie mam wątpliwości, ale w jakiej tonacji? Fuksja w białe kropki uśmiecha się do mnie i aż prosi się o połączenie z białym, ale co z innymi kolorami? Bo ma być kolorowo właśnie. Wczoraj zamówiłam na allegro kilka innych tkanin w takie same białe kropki, i ciekawa jestem czy będą ze sobą współgrały - zdjęcia to jedno, jak się przekonałam, a rzeczywistość - drugie. A propos rzeczywistości: myślałam, że fuksja w kropeczki będzie pasować do fuksji gładkiej, ale wczoraj odkryłam, że to jednak nie jest ten sam kolor, więc łączenie ich nie ma sensu, a w każdym razie nie blisko siebie. Jeszcze to przemyślę. 
To moje ostatnie dni w szpitalu. W przyszłym tygodniu mam całkowicie wolną głowę od wszystkiego i mam nadzieję, że będę mogła czas spędzić szyjąc. Nie wiem jaka będzie pogoda, ale po cichutku marzy mi się, żeby wynieść się ze wszystkim na taras. Nie wiem jak to zorganizuję, ale byłaby to miła odmiana. 

Sunday, August 25, 2013

W moim ulubionym sklepie z tkaninami nie ma już szarej tkaniny, która mnie urzekła przy okazji szycia na BOM. Szarość jest ciemna, głęboka, a mój aparat (żaden) nie oddaje tego jak jest ładna. Ale przy okazji wyrywania ostatnich 80 cm szarości odkryłam, że jest też w sklepie żywo różowa (fuksja zapewne) tkanina z opisem "Francja" w cenie wyższej niż polskie bawełny, ale niższej niż te w Stanach. Zresztą, tkaniny, które widziałam w Czechach czy Berlinie też były zdecydowanie droższe... Szarości na razie nie ma i nie będzie, fuksja kupiona na próbę nie oszalała w gorącej wodzie, w dodatku w drugim sklepie znalazłam fuksję w białe groszki, a na allegro pojawiły się nowe sklepy, które sprzedają tkaniny z UE. Merdam ogonkiem na samą myśl i podejrzewam, że to co na allegro to to samo co w sklepie, czyli jakość dobra. 

Robienie zdjęć nie jest moją mocną stroną. Zawalczyłam aparatem - i nic. Światło było nie takie i w żaden sposób nie dało się tego nadrobić w komputerze. Kolory wyblakłe, płaskie, w ogóle nie nasycone, a jak starałam się je nasycić to wychodziły kompletnie inne niż w rzeczywistości. A taki dobry niby aparat mam... Nie wiem czy to moja nieumiejętność, czy po prostu aparat dogorywa? Ale jak czytam o nich na forach to raczej nie powinno być z nim jeszcze problemów. Nie z matrycą w każdym razie, ale możliwe, że coś innego nie działa jak należy. 
No i odłożyłam w końcu aparat do kąta i wyciągnęłam telefon. I okazało się, że kolory prezentują się o wiele lepiej... 
Na razie to tylko kilka bloków, część z nich już jest przepikowana. W stosunku do terminarza jestem w plecy o 3 bloki, a czwarty właśnie dziś rozprułam, bo kompletnie się nie nadawał. I nie wiem dla czego, bo to pp, więc każda część powinna pasować. Tymczasem nic mi z tego nie wyszło i będę musiała od nowa przygotować tkaniny, zszywać etc. 
Pisząc, że jestem do tyłu o 3 bloki przesadziłam: kilka jest dopiero skanapkowanych, tak naprawdę skończonych nie jest aż tyle... 

The Sound Wave
 The Sound Wave był pierwszy i sprawił mi ogromną radość. Potem nie byłam aż taka zadowolona. Mam wrażenie, że widać różnicę między tym kolorami na tym zdjęciu a kolorami na tych, które robiłam poprzednio. Pikowanie zgodnie z opisem. Na razie nie jestem pewna czy będzie z tego poduszka czy może coś innego... W każdym razie jestem co raz dalsza od myślenia o narzucie. 
To było moje pierwsze podejście do lotu trzmiela. Zastanawiam się czy tak drobne pikowanie ma w ogóle sens w przypadku wkładu poliestrowego. Blok zrobił się dość sztywny. To może być dobre na poduszkę, podkładkę, albo nakładkę na krzesło, ale nie wiem czy będzie to przyjemne w przypadku narzuty. 
The Saturn Block
 Ten blok składa się z 4 warstw, bo wierzchnia ma 2. W dodatku te czarne kreski nie są naszyte, ale raczej wszyte, odstają od powierzchni. Według oryginalnego wzoru środek miał być jednokolorowy, ale mnie fantazja poniosła. Pikowanie kamieni po raz pierwszy i - jak widać - nie całkiem mi to wyszło, bo zamiast płaskiej kreski po lewej na górze wyszło coś innego przez to, że było za dużo tkaniny. 

The Magnum Block

Woven Chevron

I to jest ta część, która jest i skończona i sfotografowana.
A dalej to już tylko kanapki, przygotowane wierzchy...







Na dzisiaj tyle. Jeszcze tydzień w szpitalu, a potem tydzień nieograniczonego niczym szycia. O ile sama nie wymyślę sobie dodatkowych zajęć.



Sunday, August 18, 2013

I się ocknęłam po niewczasie. Nie mam zdjęć bloków bez pikowania.
Nie wszystkich, na szczęście. Nota bene: nie mam w ogóle zdjęć kolejnych bloków, więc co za różnica... Nadrobić i tak nie nadrobię.
Weekend bez szycia. Nie jest stracony, ale czegoś mi brakuje.

Wednesday, August 14, 2013

Nie dogaduję się z moją maszyną. Nie tylko z nią, zresztą, jakoś dzisiaj spięcia i z córką, i mało brakowało a z Ukochańcem.
A z maszyną - nie wiem co zrobić. Pikowanie nie wychodzi tak jak powinno, głównie od spodu, a jak od spodu wychodzi to się okazuje, że spodnia nitka uroczo prezentuje się na wierzchu. Nie byłoby problemu gdyby nie to, że wierzch ciemno szary a nitka spodnia - pomarańczowa. I tak przepikowane - pruć, nie pruć? Nie chcę pruć, ale znowu nie jestem zadowolona z efektu.
Może uda mi się jutro zdjęcia zrobić i zamieścić.
A na razie tylko zastanawiam się jakie powinno być naprężenie nici, żeby takiego efektu nie było. I nie ma tak, że jak już sobie ustawie to do tego wzoru i do tej nici będzie dobrze - hulaj dusza, piekła nie ma, nawet przy tej samej sile nacisku na pedał raz ta pomarańczowa nitka wyłazi, a drugi raz nie.
A przy innych ustawieniach to dla odmiany spód wygląda masakrycznie. Dobrze, że to nie jest szyte dla kogoś, albo - o co za naiwność to była z mojej strony - na sprzedaż.
Nie miałam dzisiaj dobrego dnia, o co to to nie.

Saturday, August 10, 2013

Ciągle w lesie jestem jeśli chodzi o plany patchworkowe, chociaż przecież od roku znowu w mieście! Nic to, wakacje miały być przy maszynie do szycia, a tymczasem większość czasu spędzam w pociągu jeżdżąc do szpitala. Ale i tak zaparłam się i powolutku nadrabiam zaległości przynajmniej w jednym: szyję bloki do BOM, nawet część już przepikowałam i jeśli wszystko dobrze pójdzie okaże się, że jestem na bieżąco, mimo tak długiej przerwy w szyciu.
Teraz tylko pozostaje mi odpowiedzieć sobie na 2 pytania:
1. Czy na pewno chcę, żeby z bloków powstała narzuta? Zastanawia się poważnie nad poduszkami na krzesła. Serio, serio. Tak poszalałam z kolorami, że obawiam się teraz, że wszystkie te bloki zestawione razem doprowadzą oglądających do szału. Oczopląsu. Lub obrzydzenia ewentualnie (przy czym nie wiem, która z tych możliwości jest najlepsza).
2. Jak zrobić zdjęcia, żeby kolorów nie przekłamać? Oglądam te, które zrobiłam do tej pory i po prostu ręce załamuję. Na żywo wszystko wygląda o wiele lepiej.
No nic, na razie nie wymyślę odpowiedzi na żadne z tych pytań, a jakiekolwiek zdjęcia postaram się zrobić jutro. I zajrzę zaraz na moją listę, żeby się postukać w głowę...

Saturday, April 13, 2013

 Czas pędzi nieubłaganie. Miałam tyyyyle planów i co? I nic! Plany się nie zmieniły, tylko timing troszkę. No nie troszkę, bardzo. Przedłużająca się zima trochę mnie zmyliła; co rano gdy wysiadałam z pociągu byłam przekonana, że to dopiero początek roku. Najbardziej rozczarowałam samą siebie gdy wysiadłam z pociągu w poświąteczny wtorek, szlam do szpitala przez zasypane śniegiem chodniki, wciągałam naprawdę chłodne i czystsze niż w mieście powietrze, i zastanawiałam się dlaczego nigdzie nie poszliśmy na Sylwestra. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że to 2 kwietnia jest, i ta pogoda to nie sen.
Droga do szpitala, bo od lutego jestem na stażu. Myślałam, że uda się pogodzić poranne wstawanie, staż, naukę i kilka innych rzeczy, ale pokonały mnie dwie sprawy: zima, która odebrała resztki energii (naprawdę, o 18.00 ziewałam masakrycznie, nie miałam siły, żeby zrobić cokolwiek w domu), oraz wczesnoporanne wstawanie, które nigdy nie było moją mocną stroną. Od dwóch miesięcy dzielnie stawiam czoła porannemu budzikowi, a potem półtoragodzinnej podróży, ale efekt jest taki, że ta poranna walka odbija się czkawką po południu, gdy wracam do domu.
Nie, nie wykonuję żadnej fizycznej pracy. Mam nadzieję, że z przyjściem wiosny nabiorę wiatru w żagle. Akurat żeby zdać egzaminy, które w tym semestrze tylko 2, ale za to bardzo trudne. Natomiast to co dzieje się w szpitalu przez pierwszy miesiąc zajmowało mnie całą, calutką. Każdą komórką mojego ciała czułam co się tam dzieje. Może to kwestia wieku, że trudniej wchodzi się w nowe sytuacje. Dla mnie stresujące podwójnie, bo z jednej strony pacjenci, a z drugiej terapeuci: obie grupy kompletnie mi obce, nieznane. I bardzo chciałam się sprawdzić, żeby wstydu nie przynieść przyjacielowi, który bardzo mi pomógł staż załatawiając. No, może nie cały staż, ale na pewno pomagając mi w spotkaniu ze swoim przełożonym, który mnie zaakceptował, Po 2 miesiącach potwierdził, że mój plan ma sens i nadaję się do tego co chcę robić zawodowo, a nawet stwierdził, że jakby szukał kogoś do pracy to chętnie mnie. Tadam. Sukces. Tylko, że połowiczny, delikatnie mówiąc, bo jeszcze muszę skończyć studia i kilka szkoleń, zdobyć certyfikaty, żeby w ogóle być brana pod uwagę.
Na razie cieszę się tym co jest, korzystam do końca maja.
Zdjęć nie będzie, bo nic nie uszyłam. Bardzo mi tego brakuje, bardzo, więc mam nadzieję, że teraz wezmę się w garść i chociaż ciut ciut coś uszyję. Szczególnie, że myślimy o wyjeździe na długi weekend majowy. A co najlepiej robić w podróży, gdy godzin wiele, a kierowca nie dopuszcza za kierownicę? Najlepiej szyć hexagony!
Chociaż, słowo, wolałabym realizować inny projekt  w tym czasie.
Udanej wiosny życzę wszystkim i mam nadzieję, że będzie trwała tyle ile trzeba! A potem niech przyjdzie prawdziwe lato (na które też mam już plany - głównie edukacyjne, ale jak myślę o mojej to do liście to... Cóż, wyrzuty sumienia zostawię na kiedy indziej).

Saturday, February 23, 2013

UFO

W pudełkach czeka jeszcze kilka nie dokończonych prac. Ten patchwork zaczęłam szyć jeszcze w lesie, w zeszłym roku i sprawił mi trochę problemów. Głównym była drukarka - tak jak i przy Farmer's Wife, tylko wtedy zorientowałam się za późno, a jak już się zorientowałam to owszem, coś uratowałam, ale nie wszystkie bloki... Czyli mój patchwork jest dowodem na to jak pięknie można wszystko popsuć szyjąć HST i nie zostawiając potem odpowiedniej ilości miejsca na zszycie bloków. Wszystko przez to, że część z nich była trafiona w punkt, ale za duża, a te, które były szyte paper piecing niestety były mniejsze. Przycinanie dużych do małych skończyło się tym, że nie ma tego co w trójkątach najfajniejsze czyli ostrych kątów. 
  
Jak ktoś się pewnie na tym nie zna to mu może i wszystko jedno, ale dla mnie ta narzuta jest bólem i smutkiem. Nie będę jej jednak rozpruwać i szyć od początku, między innymi dlatego, że nie mam już amerykańskiej bawełny w kropeczki, która mi tu jakoś wyjątkowo podpasowała. Pozostałe tkaniny to bawełna Ikea i bawełna niewiadomego pochodzenia. 



Oczywiście, jak zwykle, nie mam pomysłu na tył. Nie chciałam, żeby był cały biały, bo bieli jest bardzo dużo na wierzchu, czerwień pasuje mi, ale tylko "akcentami" a znowu cały niebiesko zielony nie do końca mnie przekonywał. I tak kręciłam się wokół, kręciłam, aż wymyśliłam, że jakieś wzorkowe elementy też na spodzie będą, może lepsze i ciekawsze niż na wierzchu. Czyli spód robi mi się całkowicie nowoczesny. Nie wiem czy będzie się to zgrywało, ale może to jest ratunek dla tej narzuty: ten nowoczesny spód może być też nowoczesnym wierzchem, o ile nie popsuję pomysłu. I jeśli w ogóle komukolwiek będzie się to podobało. 


Zdjęcia - jak zwykle - niedoświetlone, to jest jeszcze coś czego muszę się nauczyć.
Po kolorowej kostce przyszła kolej na kolorowe paski.
Kostka szyta wg. tutorialu, którego nazwy nie pamiętam, ale jest to sprytny sposób na szybkie (u mnie i tak wszystko idzie wolno) zszycie i pokrojenie takiego zestawu kwadratów. Rzecz w tym, że jednym z głównych elementów tego szycia jest prucie. Dość intrygujące, prawda? Tutorial jest już od jakiegoś czasu w sieci i wydaje mi się, że jest na jego bazie zorganizowany QAL, 

Plecy już zostały - niby - zaprojektowane. Piszę "niby", bo mnie jeszcze korci kilka rozwiązań, ale zastanawiam się czy ich nie zostawić po prostu na inną okazję. Nie wszystko na raz, w jednej narzucie, prawda? 
W tej chwili ma 66"na 98", zrobiła się ogromna po prostu, i nie mam pomysłu jak ją przepikować. Dzieje się na niej tak dużo, że nie chciałabym przesadzić. Ale nad tym zastanowię się jak już przygotuję kanapkę i będę mogła pokazać ją w całości. Nie wiem tylko gdzie ja zrobię zdjęcie tak dużej narzuty!

Thursday, February 21, 2013

No i zmarnowałam...

...3 metry tkaniny. Fakt, nie wystarczająco "płóciennej", raczej batyst, ale z pięknym motywem malutkich białych kotwic. Już je widziałam w połączeniu z granatem, odrobiną czerwieni; jakiś marynarski patchwork, może coś dla chłopca... Wracałam ze sklepu zachwycona swoją zdobyczą a w domu od razu wrzuciłam do pralki na 60 stopni, żeby zdekatyzować.
I byłoby wszystko super, gdybym nie wrzuciła też pozostałych zdobyczy zapominając, że to polska bawełna, a nie amerykańska, która bardzo rzadko farbuje. A intensywna polska - farbuje jak najbardziej, z wielką przyjemnością. W ten sposób wyjęłam z pralki coś w kolorze dziwnym, co po drugim praniu, już w płynie do prania, okazało się groszkową zielenią.
Nie wiem jak uzasadnić połączenie zieleni i kotwic. Są takie morza, co kolor zielonkawy mają, wiem, ale... No właśnie.
I teraz nie wiem: wybielaczem go? Może jeszcze kilka prań? Co robić, drogie brawo?

Wednesday, February 20, 2013

BOM!

Nareszcie skończyłam sesję, wszyscy jesteśmy zdrowi - po różnych perturbacjach - i nadrabiam zaległości. Zaczęłam od BOM, bo to było prostsze, a jeszcze w czasie sesji pozbierałam tkaniny z całego pokoju. Decyzja ostateczna była taka, że nie kupię nic nowego, tylko szyć będę z tego co jest w domu. No i mam nadzieję, że dokładnie tak uda się uszyć cały quilt, bez robienia specjalnych zamówień.
Zdecydowałam się na ciemno szare tło. Na zdjęciach nie jest to aż tak widoczne, niestety, w ogóle przekłamanie kolorów nastąpiło, więc zdjęcia będę robiła jeszcze raz. Co gorsza, dwa bloki są na tyle niedoskonałe, że pewnie trzeba będzie je rozpruć i poprawić, ale - to za moment. Dzisiaj nie mam już cierpliwości, żeby się z tym użerać.
I nie wiem, naprawdę nie wiem, ile to jest 2 stopnie na linijce Omnigrid... Moja ma inaczej oznaczone kąty, inaczej niż na liniale Alyssi, no i efekty jakie są - można zobaczyć.
Najbardziej jestem zadowolona z pierwszego bloku, pozostałe aż tak mnie nie cieszyły.
To są bloki przed kanapkowaniem, zaraz będę wycinać ocieplinę i plecy. Przygotuję je do największej przygody - czyli FMQ.

Przy tym było najwięcej pracy i prucia. Jest do poprawienia właśnie, chociaż na zdjęciu nie widać dlaczego:
 Ten lubię najbardziej:


Saturday, January 26, 2013

Quilter's Life ;)

Coś w tym jest, nie uważacie? Jak już się usiądzie do maszyny - to przepadło. Mi wystarczy nawet mata i nóż. Udanego weekendu!

Farmer's Wife odc.1

Jestem już zalogowana na flickr, należę do grupy i na szczęście postanowiłam ruszyć z szyciem od lutego. Tkaniny też nie wybrane, ale tutaj dyscyplina kolorystyczna nie musi być aż taka; zresztą to są małe bloki, 6", więc też nie potrzebuję nagle kilku yardów jednej tkaniny - no chyba, że akurat tak sobie wymyślę. Ale nie wymyśliłam jeszcze, że tak to będzie... W każdym razie do książki dołączona jest płyta ze wzorami szablonów do wycięcia. Fatalne, bo jeden szablon do wydrukowania na jednej kartce, a szablonów jest 106 - marnowanie papieru ogromne, bo to małe kwadraciki, trójkąciki i inne figury geometryczne. Zresztą, skoro blok ma 6", to wiadomo że części nie są jakieś wielkie. W książce jest "z grubsza" opis bloków, w zasadzie tylko informacja, które szablony będą użyte, ale bez rozmiarów poszczególnych elementów. Cóż, trochę czasu mi zajęło znalezienie informacji, czy 6 cali to blok końcowy czy ten do wszycia w narzutę. Wygląda jednak na to, że nie wykończony powinien mieć jednak 6,5". Pierwszy sukces w zdobywaniu informacji zaliczony. Dalej trzeba wydrukować te wszystkie szablony i tutaj znowu - schody. Bo owszem, zgodnie z zaleceniem drukuję z pdf'a, ale... brakuje 1/8". Tak mi się wydawało, bo przecież nie miałam pewności. Ale obejrzałam blok, w którym kwadrat z pierwszego wydruku  miał się pokazać i jak nic - powinno być 2,5", a nie jest.  Przeczytałam uwagi i komentarze z oficjalnej strony i innych kobiet, które już uszyły, ale wszyscy twierdzą, że ewentualne problemy pojawiają się przy jpg'ach, a nie pdf'ie. Wystarczy, żeby było 100%, żadnego dopasowywania do strony... No i takie są ustawienia. Tak mi się wydawało. Jak już dobrze się przyjrzałam to okazało się, że jednak nie ma 100%, ale za chińskiego boga nie wiem jak przestawić ustawienia na 100%. Byłam przekonana, że pomysł z FW już mogę wrzucić do lamusa, bo o ile część bloków mogłabym bez problemu zrobić na oko, mając już pewność co do faktycznej wielkości bloku, to niektóre składają się z tak malutkich części, że nie byłabym w stanie ich uszyć bez szablonów.
Na szczęście wystarczyła zmiana komputera - na moim wszystkie ustawienia są właściwe, więc szablony są wydrukowane, a część jest nawet wycięta. Nie wiem jeszcze czy nakleję je na tekturę, czy na coś innego. Ważne, ze mogę zacząć w lutym. A to już za kilka dni...

Narzekanki

To sobie ponarzekam, bo nie wszystko idzie tak jakbym chciała. Macie tak? Pewnie każdy czasami tak ma... Mówię sobie, że skoro są takie blokady to znaczy, że one po coś są. Nawet jeśli nie rozumiem po co to trzeba to akceptować. Zen. Terefere. Nie jestem taka cierpliwa, spokojna ani dojrzała. Lubię moje plany, szczególnie wtedy gdy mogę je realizować.
No dobra, takie "życiowe" przeszkody usprawiedliwiają niewypały, a że tym razem usprawiedliwiam się tylko przed sobą - to luz. Ale i tak nie pasuje mi to kompletnie.
Tośmy się najpierw pochorowali. Ukochaniec zaczął, o czym już pisałam, to ja nie mogłam być gorsza. Bardzo chciałam, naprawdę, ale mimo wszystko obudził się we mnie duch rywalizacji i postanowiłam być chora bardziej. I udało mi się, a co, tydzień w łóżku, bez możliwości zrobienia czegokolwiek.
BOM ruszył.
Sesja za pasem.
A ja w łóżku.

Pierwsze dwa bloki ruszają, a ja do tej pory nie wybrałam tkanin! Nie wiem nawet jakie kolory będą w mojej narzucie, nie wiem jakie tło wybrać - czy szare, które w razie czego łatwiej dokupię, czy może inny kolor? Ważne, bo tła ma być 6 yardów, co daje - bagatela - jakieś 4,5 mb polskiej bawełny. Powinno być 5,5, ale polska tkanina szersza. Czyli jestem w głębokim lesie!
Żeby nie było, że mi tylko tkaniny brakuje: jednym z elementów przydatnych jest linijka, w zasadzie kwadrat, 12,5", którym potem wyrównuje się blok, żeby miał odpowiedni rozmiar. Ta linijka miała do mnie przyjechać w poniedziałek. Umówiłam się na kawę w Krakowie z przyjaciółką, która tam się wybrała na randkę z mężem. Wskazałam co takiego z amazona chcę, opłaca się mimo, że to funty a nie dolary - bo jednak bez kosztów przesyłki, ale dzisiaj dostałam informację od niej, że do teraz największa przesyłka nie dotarła... a największy był właśnie zestaw linijek kwadratowych. Co prawda przyjaciółka mówi, że je potem dośle, ale w Polsce będzie tydzień, więc do mnie dotrze ta paczka za co najmniej 2 tygodnie. Nie mówiąc o dodatkowych kosztach, które czynią taką zabawę kompletnie nieopłacalną...
Czyli jakby z BOM wszystko pod górkę.

Moje UFO's czekają na swój czas, a tego czasu teraz nie ma, bo sesja. I jestem na siebie coraz bardziej zła! Wszystko zaczyna się opóźniać.


Sunday, January 13, 2013

2013

Nowy Rok się zaczął, na razie z przytupem na studiach - bo w zeszłą sobotę miałam 4 zaliczenia. Na razie wyniki są pozytywne, w każdym razie jeszcze nie straciłam szansy na kolejne stypendium, chociaż o to, żeby było tej samej wysokości to będę musiała mocno powalczyć. rfffffftedADDDDDDDDDDDADADADADADADADDADADADADADADDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
Autorem pięknej wstawki literackiej, zaprezentowanej w języku obcym, jest Stefan. Tak Stefan prezentował się w okresie przeprowadzkowym, kiedy po domu szalały kartony. Zdecydowanie radzi sobie z nimi lepiej niż Hanka Mostowiak.

Wracając do sprawy - bo nie o kotach i nie o stypendium chciałam pisać, ale o nowym roku - po zakupie kalendarza próbuję opanować moje plany noworoczne. Z planami jest tak, że wciąż mam problemy z odróżnianiem ich od marzeń i od pobożnych życzeń. Albo głupich pomysłów. Mój kalendarz ma fantastyczną opcję dla takich jak ja: w tygodniu należy skupić się na 3 ważnych sprawach. Trzech! I dobrze, bo w nawale pomysłów, marzeń i życzeń pobożnych w pierwszym tygodniu nowego roku wprowadziłabym kilkanaście porywających pomysłów a potem płakałabym nad swoją nieudolnością, bo widzę, że z trudem udaje mi się zrealizować dwie wg. planu. To nie znaczy, że nie robię nic, ale albo jestem za kiepsko zorganizowana (oj, jestem!), albo zwyczajnie nie lubię się dostosowywać nawet do tego co sama sobie próbuję narzucić. Czyli: miałam uczyć się psychometrii, a skupiam na diagnozie. Jedno i drugie jest potrzebne do zrealizowania celu nadrzędnego, ale jakoś rozsypuje mi plan na miesiąc i w kalendarzu trzeba kreślić.

Muszę sobie przypominać, że blog nie jest o studiowaniu, ale głównie o szyciu... Czyli wróćmy do meritum (widać jaka jestem zdyscyplinowana już po tym wpisie!). Co będę robić w tym roku? A więc: tadam! Ogłoszenie parafialne i pętla na moją szyję!

1. Farmer's Wife Sampler Quilt! Książkę mam od zeszłego roku, a wczoraj założyłam konto na Flickr i dopisałam się do grupy, która dzielnie walczy z takim samym pomysłem. Cóż, niektóre z pań zaczęły szyć dawno temu i już skończyły, zdjęcia mnie urzekają, a niektóre powodują, że mam ochotę schować się w ciemny kąt i nie wychodzić. Nie chodzi nawet o zdolności manualne - pewne techniczne sprawy będę musiała nadrobić, wiem o tym, ale to jak inni dobierają kolory, jak je komponują...Ach i och. Nie mówiąc o tym, że zazdroszczę (envy!) Amerykankom dostępu do tkanin. To się będę boksować ze swoją zawiścią (no dobra, nie jestem zawistna, tylko często sfrustrowana, bo niektóre quilty wyglądają tak jak wyglądają właśnie dzięki tkaninom). W każdym razie od lutego ruszam z szyciem. Muszę tylko zdecydować czy będę brała co mam w szufladach, czy jednak zainwestuję w tkaniny dedykowane specjalnie do tego projektu. No i - jaki rozmiar wchodzi w grę. Rozsądnie będzie szyć 2 bloki tygodniowo, ale w takim układzie nie skończę samego szycia do końca roku... To też jest jeszcze do przemyślenia. Czy tylko w tym roku szyję, czy chcę w tym roku skończyć.
2. Skoro o moich brakach technicznych była mowa - pojawił się button do BOM, w którym też chcę wziąć udział, a który łączy w sobie wszystko to, czego chcę się nauczyć, i o czym będzie mowa poniżej.
3. Aplikacje - nie uszyłam jeszcze nic z aplikacjami. Kiedy patrzę na filmiki na youtube, albo na zdjęcia, to wszystko wydaje się takie proste! Moim marzeniem jest uszyć kiedyś piękną kolorową narzutę z drobnymi aplikacjami, ale nie rozpędzajmy się - to nie jest punkt na ten rok. W tym roku wystarczy mi, że się nauczę dobrze to robić.
4. FMQ - nie jestem w tym biegła ani tyci, w dodatku nie mam nawet dobrego stołu do maszyny, żeby swobodnie majtać wielką narzutą, ale - czas najwyższy wziąć byka za rogi. Chciałabym w kwietniu przepikować tak narzutę. Do kwietnia daję sobie czas na ćwiczenie. Nie wiem czy nie rzucam się z motyką na słońce, ale mowa jest o pikowaniu prostym wzorem, żadnych szaleństw.
5. Małe rzeczy. Nie szyję ich praktycznie. Doświadczenie woreczkowe bardzo mi się spodobało, więc na pewno woreczki powtórzę (szczególnie, że córka czeka), ale oprócz tego jest mnóstwo innych projektów, które chciałabym zrealizować. A co będzie do nich potrzebne oprócz zapału i maszyny? Ha, umiejętność wszywania suwaka! Wiem, wiem. Proste na pewno. Jak konstrukcja cepa. Widziałam na filmach. Na zdjęciach. Tutoriale czytałam. I nic mi z tego nie wychodzi... Więc w tym roku ma wyjść!
6. Applecore. Miałam się do niego przymierzyć w zeszłym roku. Nie wyszło, bo były inne sprawy i duża przerwa w szyciu (wiadomo - kot w kartonie nie zwiastuje nadmiaru czasu na szycie). Trudny jest. Czytałam. Jak znam siebie, nie skończę na jednej poduszce. Ale - poduszkę uszyję co najmniej. O tyle mi łatwiej, że mam maszynkę do wycinania, to przynajmniej nie będę z nożyczkami szaleć, ani z pp.
7. Pikowanie ręczne. No cóż... Poduszka może? Mam jeden nie dokończony (bo nie przepikowany) patchwork, który aż się prosi o pikowanie ręczne, najlepiej kolorowe... Nie umiem. Kręci mnie to i bawi, ale nigdy nie robiłam. Ostatnie haftowanie miało miejsce 30 lat temu. Igłę w ręku trzymałam, a jakże i nigdy nie jestem zadowolona z efektu, np. przyszywania lamówki. Więc jeszcze trochę przede mną... Ale w tym roku spróbuję i zrobię, bo w ogóle trochę projektów do szycia w ręku muszę mieć, żeby spędzać czas z rodziną, a nie tylko w mojej piwnicy.
8. Szyć mam codziennie. Mogę sobie weekendy odpuścić, a niech, ale tak to do maszyny, igły etc. mam siadać codziennie. Nie tylko czytać, oglądać filmy. Nie. Codziennie mam coś zrobić - jeśli nawet nie uszyć to  pociąć, zaprojektować etc. Mam nadzieję, że mi się uda. Nie narzuciłam sobie jeszcze rygoru czasowego, ale będę musiała.
9. I mam jeszcze jeden cel na ten rok, ale o nim jeszcze nie napiszę. Nie wiem do końca czy ten cel to już plan, projekt czy to wciąż marzenie. Zobaczę za kilka miesięcy...

Ma być pracowicie. W tych 9 punktach jest plan minimum, bo przecież chcę w ogóle - przy codziennym szyciu - skończyć to co zalega w piwnicy i czeka na zakończenie - chciałabym do końca marca. A wiem, że co chwila dopada mnie inspiracja, która wrzeszczy: uszyj takie, uszyj! Albo trochę inne, ale takie! No i co z nią mogę zrobić? Nic, nie chce się zamknąć.
Czego wszystkim też życzę - tej wrzeszczącej inspiracji.

Saturday, January 12, 2013

UFO

Kiedy tak przedwczoraj siedziałam nad notatkami przypomniało mi się, że w koszyku leży kilka zszytych bloków. Zaczęłam je robić jeszcze w mieszkaniu singielki z dzieckiem, w przekonaniu, że nie muszę żadnego "paper piecing" wykonywać, bo po co - sprytniejsza jestem i ja tak  nie muszę sobie ułatwiać.O, jaki bezsens! Ile zmarnowanej tkaniny i ile czasu! Nie powiem, że to moja ulubiona technika, ale na pewno nie jest już przeze mnie tak niedoceniana jak na początku.
Rozpoczętą pracę wyciągnęłam któregoś popołudnia w domu w lesie i z zapałem zabrałam się do pracy - bo tym razem wiedziałam już więcej o papierze. Zaczęło iść całkiem sprawnie, ale... No właśnie. Wrzuciłam kilka bloków na ścianę i stwierdziłam z żalem, że wcale mi się nie podoba to co robię. Wściekle czerwono - różowe bloki, mimo delikatnych innych akcentów kolorystycznych, doprowadzały mnie do reakcji mało... przyjemnych. Nie mogłam na to patrzeć. Nie miało znaczenia jak bloki układałam - nie i koniec! Najpierw zrzuciłam to na przesyt czerwienią i różem, ale to chyba nie do końca tak, bo nadal z przyjemnością kupowałabym właśnie różowe tkaniny. Nawet odczuwam ich niedobór.
Czyli rzecz nie tyle w mojej niechęci do koloru, co w kompozycji. Smutno. Czerwień w rzeczywistości jest mniej strażacka niż na zdjęciu, ale nie ma co ukrywać: jest czerwona. A różowy jest bardziej różowy. Kiedyś nauczę się robić zdjęcia tak, żeby kolory wyglądały tak jak wyglądają... (chociaż nikt nie wie naprawdę jak wyglądają. W ogóle tylko nam się wydaje, że widzimy to co widzimy, mózg nam dopowiada).
Wyjęłam tkaniny z koszyka, popatrzyłam, wygładziłam i pomyślałam: co, ma się zmarnować 12 bloków? Już raz tak reaktywowałam UFO, pod którym teraz leży mój chory Ukochaniec, wersja świąteczna. Jeśli to chorowanie przeżyją, to po praniu pokażę jak wygląda. Wtedy musiałam pruć, przeszywać, ale -  uratowałam i projekt został zakończony. Tym razem zmian musi być więcej. Nie chodzi o prucie, ale o raczej o to, że muszę zmienić koncepcję. Te bloki nie mogą być obok siebie tworząc wzór - to zapewne byłoby świetne, gdybym wybrała inne tkaniny, mniej  męczące oko. Jakoś trzeba to złagodzić. I tak, próbując tego i tamtego wyszło mi na to, że blok powinien wyglądać mniej więcej tak:
Nie każdy w zielonej ramce. Jest już różowa, żółta, czerwona, będą jeszcze inne - w końcu trochę kolorów do wyboru jest. Miałam nawet pomysł na różnorodne ramki  szerokie: ta jest biała, mogłaby być innego koloru, ale w zestawieniu z zielenią oczy zabolały mnie tak, że dałam sobie spokój. Pozostaje biel. Na razie blok ma jakieś 10", zrobić ich mogę raptem 12, więc to nie koniec pracy koncepcyjnej: coś jeszcze trzeba będzie wymyślić. Nie wiem co, ale praca koncepcyjna trwać będzie. Jak tylko Ukochaniec nie będzie potrzebował co chwila czegoś do picia/jedzenia/smarkania etc.
Wolno mi się wczoraj szyło, bez napinki, jakoś i bez pośpiechu... Może taki to projekt: powolne ufo? Sama jestem ciekawa co mi z tego wyjdzie. I czy nie porzucę go znowu, rozczarowana efektem...

Christmas was here.. .

 I tak właśnie wyglądają woreczki, które uszyłam w gwiazdkowym prezencie dla mojej przyjaciółki. Ciekawa jestem czy będzie ich używać. Póki co - ja sama byłam z siebie całkiem zadowolona biorąc pod uwagę, że to był mój debiut woreczkowy, a same woreczki są dwustronne - w środku mają taką samą jasną tkaninę jak pasy na zewnątrz.
Posted by Picasa

Thursday, January 10, 2013

Nie znoszę lamówek!

Nie znoszę i już! Zapomniałam jak się to robi, własnej najlepszej metody znaleźć nie mogę. Ręcznie - oj fuj. Niby potrafię, ale nie wygląda to tak jakbym chciała. Maszynowo? Proszę bardzo, ale jak: na okrętkę dookoła Wojtek, czy każdy kolejny bok? A może tak jak dzisiaj: dwa boki dłuższe, a potem dwa krótsze? Nigdy nie jestem zadowolona. Nigdy.
Ale mogę powiedzieć, że dwie narzuty, czekające już dłuuugo na wykończenie, właśnie na pewno są skończone. Do ostatniej lamówki.
I mogę iść spać. Na jutro Kolejne wyzwania z mojego bezdatowego kalendarza.

Friday, January 4, 2013

Tracee’s Project: 36 Quilts in 12 Months

Tracee’s Project: 36 Quilts in 12 Months

Bardzo mi się podoba ten pomysł! I ciekawa jestem jakie metody wybierze Tracee, żeby zdążyć. Cóż, przy takim wsparciu da radę na pewno. Trzymam kciuki i czekam na rozwój wypadków.