Tuesday, March 21, 2017

Chciałam tylko napisać, że uwielbiam Kate Spain i poszalałam ostatnio... A teraz czekam niecierpliwie na paczkę (w nadziei, że UC nie zauważy jej i pozwoli mi przejąć tkaniny bez zbędnych formalności i dodatkowych opłat). Ponieważ najbardziej opłaca się zapłacić dużo za towar, żeby koszty przesyłki miały sens, to oprócz tych wszystkich tkanin zamówiłam linijki, które od dawna na mojej "wish list" wisiały. Gorzej, że nie wiem co teraz niby z nimi będę robiła!

Oto mój nowy niciak. Wygląda tutaj ciut lepiej niż w rzeczywistości, za to jest wygodny, pomieściłam wszystkie nici, igły, stopki do maszyn i jeszcze mam ciut miejsca. Czyż nie jest cudowny? Przy czyszczeniu znalazłam szpilkę i łudzę się nadzieją, że ona też z DDR ;). Nie przypuszczałam, że moja miłość do Berlina przeniesie się na wyposażenie wnętrz.
Maszyna wróciła z serwisu i do tej pory nie sprawdziłam jak działa.
Może lepiej niech się ta paczka ze Stanów nie spieszy... 
Nie jest dobrze...

Friday, March 17, 2017

Zalatanie moje przekroczyło wszelkie moje oczekiwania. Rozpoczęłam jedną pracę w sierpniu, do tego dołączyła następna od grudnia. W domu w zasadzie bywam gościem, nie wiem co się dzieje w kuchni. W styczniu zdiagnozowaliśmy u jednego z kotów PNN (do tego ileś innych atrakcji zdrowotnych wynikających z wieku), a w marcu u drugiego kota nadczynność tarczycy. Wszystko jest dla mnie nowością. Diagnozę Stefana przeżywałam przez tydzień, bo od razu usłyszałam też żeby z kotem się żegnać. Cóż, na razie kot wygląda coraz lepiej, poluje na jedzenie, wychodzi na taras... Nie jest tak aktywny jak rok temu, to fakt, ale nie zachowuje się jak cierpiący kot, więc trochę się uspokoiłam. Chociaż uważnie patrzę, bo wiem, że w perspektywie mam podjęcie najtrudniejszej decyzji.
Cóż, nie taki był plan. Koty  miały w zdrowiu dożyć co najmniej 20 lat a potem odejść w spokoju, po radosnym i bezbolesnym kocim życiu.

Więc nie szyję. Ostatnia praca to mała narzuta dziecięca dla siostrzenicy  mojej przyjaciółki, z tkanin przywiezionych z Berlina. Ostatni wypad do Berlina po tkaniny nie był udany, powiedziałabym, że wręcz naciągany i nic ciekawego stamtąd nie przywiozłam. A nawet gdybym to i tak nic bym nie uszyła. Zakończyłam pikowanie narzuty, której nie lubiłam i narzuta trafiła do właścicielki. Nie wiem jakie są jej dalsze losy, mam nadzieję, że służy. Jeśli moja energia jest w tej narzucie to cóż... Słabo. Serio.

Po okresie stagnacji, zmęczenia, szoku związanego z nową pracą, zeszłam do mojej maszynowni i w niej posprzątałam troszeczkę. Nie jest jeszcze idealnie, ale powyrzucałam sporo rzeczy, przestawiłam stoły, oddałam maszynę do przeglądu (wróciła!), zrobiłam zakupy w MSQC nie zważając na cła i vat (w końcu od sierpnia zarabiam pieniądze), trafiłam na olx niciak z DDR, który ma szufladki i jest na kółkach, i nawet pomyślałam, że wrócę do szycia przynajmniej w weekendy, kiedy dowiedziałam się, że zostałam przyjęta do kolejnej szkoły.
Cóż. Nie wiem jak to ogarnę.
Ale jakoś do szycia muszę wrócić, bo mi tego brakuje. W tym szaleństwie, które mnie otacza potrzebuję kilku kątów prostych, jakiegoś łuku, kolorów w tkaninach i równego ściegu. Bardzo.
A może odwrotnie. Chaosu potrzebuję.
To czy to - szycie mi to może zagwarantować.