Saturday, August 1, 2015

Juki Long Arm

Która z quilterek nie marzy o long armie? Pewnie takie są, ale podejrzewam, że większość z nas od czasu do czasu wzdycha tęsknie gdy widzi cuda malowane maszyną przez te szczęściary, które takie maszyny mają. Ja też wzdycham tęsknie i z zazdrością gdy widzę piękne, dopracowane quilty szyte od początku do końca na maszynach domowych... Ta zazdrość głównie stąd, że ja też mam taką maszynę, Janka jest z wystarczająco wysokiej półki, żeby nie marudzić, a tymczasem to co robię daleko odbiega od cudów, które oglądam w necie.
Jest Szkoła Patchworku Anny Sławińskiej i jej blog, na którym podziwiam, z buzią szeroko rozdziawioną, jej prace. Jest prawdziwą artystką, chociaż osobą bardzo skromną. Skromną, ale z pasją i świadomością tego co potrafi. A potrafi ogromnie dużo i robi to pięknie. Z wyobraźnią, fantazją i odwagą. Miałam niewątpliwą przyjemność poznać Annę w czasie warsztatów organizowanych przez Warszawa Szyje (o czym pisałam jakiś czas temu), ale rozmawiać wtedy mogłyśmy bardzo krótko. Tłum nas tam wtedy był, maszyny huczały i każdy czegoś od Ani chciał. Na warszawskie spotkania patchworkowe nie miałam do tej pory możliwości dotrzeć, bo zebrania w instytucie pokrywają się z terminami (ale chyba przycisnę mój kalendarz i po wakacjach wybiorę się na takie spotkanie, choćby na kwadrans!) za to z wielką uwagą śledziłam ogłoszenia na temat warsztatów z pikowania na maszynie Juki z długim ramieniem.
Też miałam momenty gdy o takiej maszynie marzyłam, ale nawet nie śniłam, że będę miała okazję jej dotknąć i spróbować coś wypikować. Już wiem, że gdybym ją miała to nie byłoby mowy o tradycyjnym pikowaniu. Taka maszyna stałaby się moim ołówkiem. Długopisem. Cienkopisem. Piórem nawet. Bo to co można robić kierując igłą i stopką, a nie tkaniną pod maszyną jest niewyobrażalne i fenomenalne.
Zdjęć swoich nie zrobiłam, bo byłam zbyt zajęta rozmową i maszyną. W zasadzie obejrzenie maszyny zeszło na drugi plan, bo spotkałam niesamowitego człowieka, a tego nie wolno przegapić.