Pojęłam z całą rozciągłością, dlaczego amerykańskie quilterki specjalizujące się w pracy ręcznej, zawieszają sobie na szyi coś co przypomina skaner ręczny, a jest po prostu lampą. Wygląda to komicznie (albo kosmicznie, jak kto woli), ale po bataliach z moją marną w końcu lampką i cieniami rzucanymi a to przez moją rękę, a to przez przełażącego kota zrozumiałam, że lampa na szyi to najlepsze rozwiązanie. Ewentualnie taka na głowie, jak u górnika na przodku (no dobra, to nie jest aż TAK ciężka praca). Nie, nie zrobię sobie tego, bo szycie samo w sobie nie należy do najbardziej seksownych zajęć, więc jeśli dołożę do tego jeszcze dziwaczne sprzęty pozawieszane na mnie tu i ówdzie to Ukochaniec straci resztki zainteresowania moją osobą. A przecież szycie ręczne ma wpłynąć na większą częstotliwość naszych kontaktów (co bym nie siedziała w piwnicy kiedy on z pracy wraca).
To, że najlepszym miejscem do siedzenia jest patchwork w trakcie szycia to wszyscy wiedzą, prawda? Stefan zasiadł na gwiazdkach, które chwilowo w zawieszeniu, bo przecież pikowanie rządzi. Wygląda na to, że uszyłam 1/30 pierwszej fazy. O ile nie zmienię zdania co do rozmiaru, a że jestem chaotyczna i spontaniczna, to wszystko jest możliwe...
No comments:
Post a Comment