Monday, October 27, 2014

Piękna sobota

Niektórzy mogą się ze mną nie zgodzić, bo było szaro, wietrznie i nieprzyjemnie. Wyciągnęłam czapkę i zmieniłam kurtkę na cieplejszą, a buty z wysokimi cholewkami są już przygotowane jako standardowe obuwie. Żegnam wszystkie balerinki. Od tej strony patrząc nic ciekawego ostatnia sobota nie przyniosła.
Ale ale. Dla fanek szycia zostało zorganizowane spotkanie, które - pewnie w wielkim trudzie i nerwach - przygotowały administratorki i członkinie grupy Warszawa Szyje. Na początku cieszyłam się jedynie, że taka impreza będzie i nie liczyłam na to, że będę mogła w jakikolwiek sposób wziąć w niej udział, ale okazało się, że oprócz warsztatów nt. szycia ciuchów różnego typu będą także warsztaty patchworkowe. Bargello i log cabin. Nastawiłam się na bargello, zapakowałam protestującą maszynę i pojechałam. Wahałam się jeszcze rano, bo stan maszyny nie zapowiadał, że dużo w czasie warsztatów zrobię, ale w końcu uznałam, że nie ma co: poznam ludzi, czegoś się dowiem, a jeśli maszyna w trakcie współpracy odmówi, to trudno.
Nie żałuję, że podjęłam taką decyzję. Za to w pierwszym momencie żałowałam, że zdecydowałam się na bargello, a nie log cabin. Na koniec warsztatów już nie żałowałam, bo dotarło do mnie, że tak naprawdę nie zrozumiałabym wszystkiego gdybym nie usiadła sama do maszyny i nie zszyła tych kawałków. Przekonałam się, że oprócz fantazji (której mi akurat brakuje, a może to chwilowe braki...), konieczne przy takim patchworku jest dokładne mierzenie, prasowanie, i znowu mierzenie... Jak to zwykle przy niby nieskomplikowanym zszywaniu pasów prosto. Wystarczy, że jeden kawałek materiału nie jest prostokątem - i klops. Chociaż ten klops można nazwać "efektem artystycznym" co podpowiedziała mi prowadząca Marzenia Krzewicka. Bardzo mi się to wyjaśnienie podoba, chociaż nie wiem kiedy będę miała odwagę użyć takiego argumentu.
Obie prowadzące mają zdecydowanie dar nie tylko do tworzenia pięknych prac - mogłam je zobaczyć na żywo i chociaż widziałam je na zdjęciach to na nowo mnie zaskoczyły pięknem i jakością wykonania - ale też do nauki. Tłumaczą w sposób jasny, przystępny, a co ważne dla mnie - są otwarte i wspierające. Mój ciągły brak wiary w siebie, który akurat ostatnimi dniami daje o sobie znać ze zdwojoną siłą, nie jest najlepszym wsparciem kiedy chce się tworzyć, choćby tylko dla siebie i dla najbliższych.
I tak, opanowałam bargello do momentu gdy trzeba paski przyszyć do podkładu. Dalej, niestety, maszyna odmówiła mi współpracy. Cóż, nie byłam najlepszą reklamą Janome, a na pewno nie tego konkretnego modelu, który jest ich wizytówką - w dodatku bardzo drogą. Maszyna odmówiła współpracy dokładnie po pierwszych 5 wbiciach igły. I tak dalej, więc po trzeciej próbie wyłączyłam maszynę. Nie miało to dalej sensu, jedynie irytowało.

Oprócz warsztatów były też stoiska sklepów, które lubię, więc jeszcze zostawiłam tam trochę pieniędzy... Obawiam się, że nie jest to ostatni raz, bo przecież czeka mnie zielony patchwork, a mogłam na żywo zobaczyć też tkaniny farbowane przez Marzenę Krzewicką i zaczarowały mnie po prostu. Piękne są, miękkie, doskonałe w dotyku. Tym razem jeszcze ich nie kupiłam, ale zastanawiam się nad tym, czy nie wykorzystać właśnie tych farbowanych tkanin.

Bardzo udana sobota, pełna pozytywnej energii, szyciowego zakręcenia i zakupów...

No comments:

Post a Comment