Sewing is my therapy. My passion. My hobby. The way I spend my free time. It is not my profession, and I don't think it would ever be. But I love it and it gives me a lot of pleasure, despite being upset or crying when something goes wrong. It will be my pleasure if I meet here someone who shares my passion, or just stay here for a moment. Thank you for your time here. Feel welcome!
Tuesday, July 19, 2016
Wednesday, May 18, 2016
Walka z różowym/My battle with pink
Nie nadaję się do dzieci. Nie wiem jak swoje wychowałam, ale kiedy mam szyć dla dziecka to jakaś niemoc mnie ogarnia. A już dobór tkanin okazuje się wyzwaniem poza moim zasięgiem.

Tak więc zdekatyzowane i wyprasowane tkaniny czekają na jakiś lepszy moment, a ja zostałam w tym samym punkcie, czyli zerowym.
Wyjęłam z szafy wszystkie różowe, które mogłyby chociaż przypominać pastelowe czy pudrowe, ale znalezienie odpowiedniego zielonego - no nie. Turkus pięknie gra, niektóre niebieskości, biel, ale zielony... O! Jest! Znalazłam! Z mojej ulubionej kolekcji już nie produkowana. Mam mały kawałek.
I tak od sasa do lasa szukając pomysłu wymyśliłam, że rozwiązaniem tej trudnej sytuacji może być economy block czyli square in square.
No, pomysł mam. Znalazłam blog z rozpiską, więc wiem jakiego rozmiaru kwadraty potrzebuję. Ponieważ docelowo patchwork ma mieć ok. metr na metr zdecydowałam się na 6" bloki. Ma być łatwo, prosto i przyjemnie.
Tja... Ciąg dalszy nastąpi.
Friday, May 6, 2016
Berlin - hell or heaven
Jako że ten blog nie jest podróżniczy to nie będę opowiadać o urokach Prenzlauer Berg czy Krezubergu, ani o tym ilu Polaków można spotkać w trakcie długiego weekendu majowego w stolicy Niemiec, ani o tym, że najlepsze szparagi są tam, a nam trafiły się z rewelacyjnym sosem holenderskim w knajpce, gdzie kelnerką była Polka od ponad 30 lat mieszkająca w Berlinie. Nie powiem Wam też o parkach, multi - kulti, o moich niepokojach, za które dziękuję mediom, o tym ilu miejsc nie zobaczyliśmy, ani o tym, że legendarne miejsce, od którego zaczęła się popularność curry wurst nie jest wcale najlepszym miejscem do ich jedzenia. I to nie dlatego, że dookoła jeżdżą samochody. Nie będę się zachwycała zielenią, przestrzenią, tartą z jabłkami i marcepanem (którą zjedliśmy drugi raz po zamknięciu kawiarni), ani o tym, że niedziele bez handlu nikogo nie zabijają. Zapomnę o tym, że w kawiarniach siedzą ludzie, którzy piszą piórami w notesach, a nie na laptopach oraz że 2 maja widzieliśmy demonstrację ludzi żądających wolności od pracy. Urlop dla wszystkich przez cały rok. Kolejny raz zapragnęliśmy być częścią tego miasta, ale też równie szybko dotarło do nas, że nie mamy na to dobrego pomysłu. Ale gdybyśmy mieli się dokądkolwiek wynosić to Berlin jest w czołówce miejsc dla nas. Przy czym nie jestem pewna czy nasz związek przetrwałby batalię o to, w której dzielnicy Berlina wolelibyśmy mieszkać... Pogoda była piękna, nóg nie czuliśmy, plecy dały mi się we znaki, tak że dopiero dzisiaj mogę potwierdzić ich pełną funkcjonalność. Było cudownie jak zwykle i jak zwykle mieliśmy problem z powrotem do domu - Berlin nas nie wypuszcza.

To co okazało się największą niespodzianką naszego pobytu to 2 sklepy z tkaninami, które znajdowały się 3 przystanki tramwajowe od domu, w którym mieszkaliśmy. Jasne, że przed wyjazdem niby sprawdzałam gdzie są sklepy z tkaninami, ale jakoś nie trafiłam nigdy na ten adres. Może jest nowy i stąd ta niewiedza. W jednym miejscu znajduje się sklep "dzieckowy" gdzie są tkaniny, dzianiny, nici (Madeira głównie), wstążki etc. Liczyłam na tkaniny Tante Ema, ale ich tam nie znalazłam. Obsługa nie używała angielskiego (być może pani, z którą rozmawiałam nie znała go), ale i tak było miło i z uśmiechem. Ceny tkanin - od 6,90 do ok. 12 euro. Skupiałam się raczej na niższej półce cenowej, bo aktualny kurs euro za nic nie pozwalał na szaleństwo... Nie trafiłam na żadne przeceny. Tkaniny laminowane, wodoodporne kosztowały ponad 18 euro. Przestała mnie dziwić popularność objazdowego targu tkaninowego, na który trafiliśmy poprzednim razem. Tkaniny w tym sklepie są dobre jakościowo, ale były wzory, które kompletnie nie przypadły mi do gustu. Tkaniny są patchworkowe, ale też po prostu ubraniowe i myślę, że raczej o to chodzi, bo bawełna, którą kupiłam zdecydowanie nadawałaby się na ciuszki dla dzieci. Jest bardziej miękka niż ta, którą kupuję w Polsce. Zdjęcia sklepu nie mam, ale jest link do ich strony internetowej. Zakupy do Polski są możliwe, ale koszt przesyłki jest dla mnie zaporowy. W Berlinie sklep mieści się na Lindsberger Allee 52 (M5, M6, M8).
Pod tym samym adresem znajduje się raj (albo piekło) dla tych, którzy szyją ciuchy. Oczywiście, są tam też tkaniny bawełniane patchworkowe, chociaż z większym naciskiem na pościelowe (o ile dobrze zrozumiałam to co było napisane na regale). Sklep samoobsługowy, więc koszyk na kółkach, biegniesz do regału, ściągasz belkę i dopiero wtedy obsługa kroi tkaninę. Z językiem angielskim bywa różnie: trafiłam na panią, która mówi, ale przy kasie miałyśmy już problem... Oprócz tkanin są różne typu wykroje (od ubrań wszelakich przez torby po zabawki dla dzieci), pasmanteria, włóczki, fat quarters, panele do poduszek etc, nici, guziki, wstążki... Jeśli jesteś w Berlinie i masz pomysł na uszycie czegoś to tam można znaleźć wszytko czego będziesz potrzebować. Wkłady, fizeliny, wypełnienia poduszek, maszyny do szycia... Sklep ma ogromną powierzchnię (w każdym razie ja takiego dawno nie widziałam) a ceny tkanin bawełnianych oscylują od 7 do kilkunastu euro, przy czym można trafić na wyprzedaże, więc kupiłam tkaninę bawełnianą za 5 euro/metr. Po dekatyzacji nie jestem zachwycona jej jakością, ale dopiero w szyciu zobaczę co jest warta. Nie jest to jednak typowo patchworkowa bawełna. Ceny wypełnień, fizelin nie odbiegały od tych, które są w Polsce, przy czym wypełnienie poliestrowe jest zdecydowanie droższe niż to, które mamy na miejscu. Być może ten sklep byłby rajem w okresie wyprzedaży. Nazywa się Stoff & Stil.
W tym samym budynku jest jeszcze sklep dla osób zajmujących się krawiectwem i sprzedażą (manekiny, wieszaki, kosze etc).

Nie były to jednak jedyne odkrycia. Przy okazji wędrówki na ciastko z jabłkami (drugiej, bo pierwszy raz jedliśmy ciastko w niedzielę, siedząc na ławce zwróconej przodem do kawiarni a tyłem do ulicy, co wyjaśnia mój kompletny brak rozeznania) i w poszukiwaniu sklepu Stoffmeyer (zamknięty, niestety, albo zmienił lokalizację) odkryłam ten oto przybytek na ulicy Veteranenstrasse 19. Vis a vis jest kawiarnia z pyszną tartą z jabłkiem... Bawełna, tkaniny, jerseye. Ceny dla mnie zaporowe, raczej od 10 euro. FQ około 3 euro. Jakość tkanin dobra, mają tam też tkaniny amerykańskie, natomiast ceny nie są konkurencyjne dla tych, które są w Polsce, a już na pewno nie są dla amerykańskich... Oczywiście, o ile uda się uniknąć cła ;).
Trudno z tego sklepu wyjść, ale też trudno mi było przełamać się i coś tam kupić. Jednak mam jakiś opór przed dwucyfrowymi cenami tkanin kiedy mam płacić w euro (ale też przyznaję, że łatwiej się wydaje 5 euro niż 22 pln. Mózg jakoś inaczej to rozumie... )
Frau Tulpe też ma stronę internetową.

Zakupów trochę zrobiłam, tkaniny mam, ale i tak z wytęsknieniem czekam na kolejny targ tkanin, na którym będę mogła być. Tym razem jednak chciałabym pojechać z jakąś koncepcją, bo jechanie w ciemno (kupię co mi się będzie podobało) jest bardzo bardzo bardzo zdradliwe.
I teraz tylko poproszę dużo czasu i weny na wykańczanie tego wszystkiego co leży w mojej maszynowni, oraz na kolejne projekty.
I jakieś żółtawe tkaniny z dużym wzorem, które będą pasowały do tych tkanin, które kupiłam, żebym wreszcie ruszyła z projektem dziecięcym (który ewidentnie nie jest moją mocną stroną).
Wednesday, April 20, 2016
Pisałam ją również w weekend. I w zeszłym tygodniu. W zeszłym tygodniu w pisaniu pracy skupiłam się na przenoszeniu starej szafki kuchennej (takiej co to ma 2 metry wysokości) z jednego pomieszczenia piwnicznego do mojej maszynowni. Pomocników było wielu, ale wszyscy spóźnieni o co najmniej kilka dni. Jakoś cierpliwości mi zabrakło, w końcu musiałam pisać pracę. A do pisania pracy niezbędna jest szafa w maszynowni, to chyba oczywiste. Skoro więc proces twórczy i naukowy został przez pomocników zahamowany, to sama wzięłam się do pracy. Sprawa wydawała się prosta: drzwiczki odkręcone, półki wyjęte. Przesunęłam szafę do drzwi. I tu niespodzianka, bo otwór drzwiowy jest, ale za niski. Po przeanalizowaniu odrzuciłam opcję szybkiego rozbijania ściany - głównie z powodu braku narzędzi - i skupiłam się na szafie, której wolałam nie rozkręcać. Szafę położyłam (trwało to trochę, bo ona ode mnie wyższa i jednak nie taka lekka, a ja nie z tych silnych kobiet), i kompromisowo odkręciłam tylko nóżki. Okazało się, że jest to najlepsza możliwa decyzja, bo nie tylko szafę udało mi się przetargać przez wąski korytarzyk (skręt 90 stopni), ale szafa okazała się bardzo stabilnym meblem. Nóżki to jednak zło było.
W związku z powyższym w weekend pisałam pracę sprzątając maszynownię, w które wszystko znalazło się na środku. Sprzątanie maszynowni to bardzo miłe zajęcie, bo polegało głównie na układaniu tkanin (abstynencja chwilowo została przerwana z powodu zamówienia, którego nie mam jak zrealizować z posiadanymi przeze mnie tkaninami). Układanie tkanin działa korzystnie na układ nerwowy, a chwile relaksu są niezbędne jeśli chce się napisać pracę. Nie wiem czy te chwile muszą trwać po 8 godzin, ale u mnie tyle trwały. Mizianie tkaninek zajmuje czas, no co ja poradzę.
I tak piszę teraz pracę robiąc wpis na blogu.
Żeby była jasność: praca nie dotyczy ani sprzątania, ani szycia, ani tkanin, ani logistyki.
A spod maszyny ostatnio wyszedł kocyk dla niedawno narodzonej Helenki oraz nie dokończona torba (bo okazało się, że nie pamiętam jak ją szyłam i muszę to rozkminiać od początku). W planach mam patchwork dla małej Basi, który ma być różowo - zielony, a to jest zestaw kolorów, którego chwilowo nie czuję. W związku z tym buszowałam po sklepach i grupach, co skończyło się zakupami w okolicach, ale wciąż nie w punkt. Patchwork ma być z wzorami dużymi, żeby dziecko mogło się cieszyć tym co na nim widzi. Logiczne. I nie moje. Najchętniej rozwiązałabym sprawę layer cake, ale tu znowu kwestia terminu, wzorów no i kolorów. Jakby coś to help, please.
SPP już jest, co mnie bardzo cieszy. Zastanawia mnie tylko kogo mogłabym prosić o poręczenie, skoro w zasadzie nikogo nie znam (bo jakoś jednorazowe spotkania przy okazji szkolenia etc nie traktuję jako znajomości i uważam za nadużycie proszenie o potwierdzenie, że ja to ja i że mogę).
To wrócę do pisania jednak tego co nade mną wisi. O ile kot mi pozwoli. Bo właśnie nie pozwala...
Saturday, April 9, 2016
Komoda
Nie jest jeszcze skończona, bo sąsiadka wróciła i wolałam uprzątnąć bałagan w piwnicy. Komoda potrzebuje jeszcze kilku kwiatków po bokach i kilku warstw lakieru na blacie i bokach. Na koniec uchwyty do szuflad, wciąż nie wybrane. Najchętniej jakieś glamour,ale cena takiego kompletu przekracza wartość komody... Rzecz w tym, że jak jej nie skończę to nie wyjdę szczęśliwie za mąż. Albo kiedy wyjdę za granicą. Albo nie zamieszkam za granicą szczęśliwie. O tym w następnym wpisie (tym po skończeniu komody)...
Sunday, January 31, 2016
Przerwa
Nie piszę, bo nie szyję. Za to uporałam się z moim prezentem gwiazdkowym... Zajęło mi to ponad miesiąc i rujnowało nasze życie rodzinne, Dzisiaj wreszcie zjemy obiad przy stole.
I teraz pozostaje mi tylko napisać pracę. A wtedy wrócę do maszyny.