Friday, May 6, 2016

Berlin - hell or heaven

Uwielbiam to miasto nieustająco. Wiem, że nie jest tak romantyczne jak Praga (rozważaliśmy czy tam nie pojechać, bo taniej i tak uroczo), ani tak legendarne jak Paryż (wciąż tam nie dotarłam). Ciągle rozważamy wyjazd do Barcelony, Amsterdamu, Brukseli (dwa ostatnie miasta widziałam, poznałam ciut) i jak się nie obejrzymy - d... zawsze z tyłu. Lądujemy w Berlinie. To był nasz pierwszy wspólny city break i najwidoczniej mamy same dobre skojarzenia. Praga jest zbyt zatłoczona, Budapeszt za smutny, a Berlin jest kilka godzin drogi od domu i taki swojski i nasz, chociaż nie znamy języka (plan na najbliższy czas: zrealizować postanowienie, że po CAE będę się uczyć niemieckiego).

Jako że ten blog nie jest podróżniczy to nie będę opowiadać o urokach Prenzlauer Berg czy Krezubergu, ani o tym ilu Polaków można spotkać w trakcie długiego weekendu majowego w stolicy Niemiec, ani o tym, że najlepsze szparagi są tam, a nam trafiły się z rewelacyjnym sosem holenderskim w knajpce, gdzie kelnerką była Polka od ponad 30 lat mieszkająca w Berlinie. Nie powiem Wam też o parkach, multi - kulti, o moich niepokojach, za które dziękuję mediom, o tym ilu miejsc nie zobaczyliśmy, ani o tym, że legendarne miejsce, od którego zaczęła się popularność curry wurst nie jest wcale najlepszym miejscem do ich jedzenia. I to nie dlatego, że dookoła jeżdżą samochody. Nie będę się zachwycała zielenią, przestrzenią, tartą z jabłkami i marcepanem (którą zjedliśmy drugi raz po zamknięciu kawiarni), ani o tym, że niedziele bez handlu nikogo nie zabijają. Zapomnę o tym, że w kawiarniach siedzą ludzie, którzy piszą piórami w notesach, a nie na laptopach oraz że 2 maja widzieliśmy demonstrację ludzi żądających wolności od pracy. Urlop dla wszystkich przez cały rok. Kolejny raz zapragnęliśmy być częścią tego miasta, ale też równie szybko dotarło do nas, że nie mamy na to dobrego pomysłu. Ale gdybyśmy mieli się dokądkolwiek wynosić to Berlin jest w czołówce miejsc dla nas. Przy czym nie jestem pewna czy nasz związek przetrwałby batalię o to, w której dzielnicy Berlina wolelibyśmy mieszkać... Pogoda była piękna, nóg nie czuliśmy, plecy dały mi się we znaki, tak że dopiero dzisiaj mogę potwierdzić ich pełną funkcjonalność. Było cudownie jak zwykle i jak zwykle mieliśmy problem z powrotem do domu - Berlin nas nie wypuszcza.

Nasz pobyt w Berlinie tym razem został podporządkowany spacerom od sklepu do sklepu. Wcale nie planowanym - pewne było to, że odwiedzimy Turecki Targ na Kreuzbergu, gdzie we wtorki i piątki rozstawione są stoiska z cudownymi warzywami, serami, pieczywem, jedzeniem gotowym oraz tkaninami i pasmanterią. Polecam każdemu, bo to i kolory, i klimat i zapachy. No i tkaniny i dzianiny. Oprócz tego są stoiska z tkaninami typu home decor, są też ubraniowe skierowane ewidentnie do klienta tureckiego, ale oprócz tego są zawsze co najmniej 2 stoiska, na których można kupić bawełnę. Tym razem trafiłam na taką za 3 albo 4 euro za metr, co jest przyzwoitą ceną nie tylko przecież jak na niemieckie warunki. Nie są to tkaniny najwyższej jakości, ale są w porządku - drobne wzory, wyraźne kolory, chociaż czasem widać jakąś wadę fabryczną. Najwięcej jest jednak bawełny za około 6 euro. Wzory są ciekawe, chociaż część z nich ewidentnie przypomina coś co już było widoczne, natomiast nie są to wzory, które widzę na polskich grupach zakupowych na fb, czy w sklepach, które sprowadzają tkaniny z Czech czy Francji.

To co okazało się największą niespodzianką naszego pobytu to 2 sklepy z tkaninami, które znajdowały się 3 przystanki tramwajowe od domu, w którym mieszkaliśmy. Jasne, że przed wyjazdem niby sprawdzałam gdzie są sklepy z tkaninami, ale jakoś nie trafiłam nigdy na ten adres. Może jest nowy i stąd ta niewiedza. W jednym miejscu znajduje się sklep "dzieckowy" gdzie są tkaniny, dzianiny, nici (Madeira głównie), wstążki etc. Liczyłam na tkaniny Tante Ema, ale ich tam nie znalazłam. Obsługa nie używała angielskiego (być może pani, z którą rozmawiałam nie znała go), ale i tak było miło i z uśmiechem. Ceny tkanin - od 6,90 do ok. 12 euro. Skupiałam się raczej na niższej półce cenowej, bo aktualny kurs euro za nic nie pozwalał na szaleństwo... Nie trafiłam na żadne przeceny. Tkaniny laminowane, wodoodporne kosztowały ponad 18 euro. Przestała mnie dziwić popularność objazdowego targu tkaninowego, na który trafiliśmy poprzednim razem. Tkaniny w tym sklepie są dobre jakościowo, ale były wzory, które kompletnie nie przypadły mi do gustu. Tkaniny są patchworkowe, ale też po prostu ubraniowe i myślę, że raczej o to chodzi, bo bawełna, którą kupiłam zdecydowanie nadawałaby się na ciuszki dla dzieci. Jest bardziej miękka niż ta, którą kupuję w Polsce. Zdjęcia sklepu nie mam, ale jest link do ich strony internetowej. Zakupy do Polski są możliwe, ale koszt przesyłki jest dla mnie zaporowy. W Berlinie sklep mieści się na Lindsberger Allee 52 (M5, M6, M8).

Pod tym samym adresem znajduje się raj (albo piekło) dla tych, którzy szyją ciuchy. Oczywiście, są tam też tkaniny bawełniane patchworkowe, chociaż z większym naciskiem na pościelowe (o ile dobrze zrozumiałam to co było napisane na regale). Sklep samoobsługowy, więc koszyk na kółkach, biegniesz do regału, ściągasz belkę i dopiero wtedy obsługa kroi tkaninę. Z językiem angielskim bywa różnie: trafiłam na panią, która mówi, ale przy kasie miałyśmy już problem... Oprócz tkanin są różne typu wykroje (od ubrań wszelakich przez torby po zabawki dla dzieci), pasmanteria, włóczki, fat quarters, panele do poduszek etc, nici, guziki, wstążki... Jeśli jesteś w Berlinie i masz pomysł na uszycie czegoś to tam można znaleźć wszytko czego będziesz potrzebować. Wkłady, fizeliny, wypełnienia poduszek, maszyny do szycia... Sklep ma ogromną powierzchnię (w każdym razie ja takiego dawno nie widziałam) a ceny tkanin bawełnianych oscylują od 7 do kilkunastu euro, przy czym można trafić na wyprzedaże, więc kupiłam tkaninę bawełnianą za 5 euro/metr. Po dekatyzacji nie jestem zachwycona jej jakością, ale dopiero w szyciu zobaczę co jest warta. Nie jest to jednak typowo patchworkowa bawełna. Ceny wypełnień, fizelin nie odbiegały od tych, które są w Polsce, przy czym wypełnienie poliestrowe jest zdecydowanie droższe niż to, które mamy na miejscu. Być może ten sklep byłby rajem w okresie wyprzedaży. Nazywa się Stoff & Stil.
W tym samym budynku jest jeszcze sklep dla osób zajmujących się krawiectwem i sprzedażą (manekiny, wieszaki, kosze etc).



Nie były to jednak jedyne odkrycia. Przy okazji wędrówki na ciastko z jabłkami (drugiej, bo pierwszy raz jedliśmy ciastko w niedzielę, siedząc na ławce zwróconej przodem do kawiarni a tyłem do ulicy, co wyjaśnia mój kompletny brak rozeznania) i w poszukiwaniu sklepu Stoffmeyer (zamknięty, niestety, albo zmienił lokalizację) odkryłam ten oto przybytek na ulicy Veteranenstrasse 19. Vis a vis jest kawiarnia z pyszną tartą z jabłkiem... Bawełna, tkaniny, jerseye. Ceny dla mnie zaporowe, raczej od 10 euro. FQ około 3 euro. Jakość tkanin dobra, mają tam też tkaniny amerykańskie, natomiast ceny nie są konkurencyjne dla tych, które są w Polsce, a już na pewno nie są dla amerykańskich... Oczywiście, o ile uda się uniknąć cła ;).
Trudno z tego sklepu wyjść, ale też trudno mi było przełamać się i coś tam kupić. Jednak mam jakiś opór przed dwucyfrowymi cenami tkanin kiedy mam płacić w euro (ale też przyznaję, że łatwiej się wydaje 5 euro niż 22 pln. Mózg jakoś inaczej to rozumie... )
Frau Tulpe też ma stronę internetową.


 I jeszcze gdy ruszyliśmy zwiedzać Prenzlauer Berg odwiedziliśmy niewielki sklep z tkaninami, z którym wiązałam sporo nadziei, ale okazało się, że ceny tam są znowu zaporowe, chociaż tkaniny nie są importowane z USA. Natomiast znowu - bawełny tam są, trochę tkanin poliestrowych, flanele. Nici, guziki, zamki błyskawiczne, wstążki satynowe (te dwustronne, których uparcie szukam w dobrej cenie; tam cena była równie trudna do przyjęcia co te polskie, o ile bierze się pod uwagę szycie więcej niż 1 woreczka). Przy wejściu do sklepu leżały tkaniny patchworkowe sprzedawane w tym tygodniu po 8 euro, 2 - 3 wzory, a w sklepie ceny były już normalne jak na niemieckie sklepy. Zick Zack Nahwelt mieści się na skrzyżowaniu właściwie Schonhauser Allee i Torstrasse, blisko wyjścia ze stacji metra. Kawałek dalej, idąc Schonhauser można trafić na kawiarnię, która jest jednocześnie palarnią kawy,  do której zakaz wjazdu mają wózki dziecięce, a dzieci do lat 8 nie są mile widziane. Jeśli ktoś szuka miejsca, w którym nie natknie się na małe dziecko to tam powinno być bezpiecznie.

Zakupów trochę zrobiłam, tkaniny mam, ale i tak z wytęsknieniem czekam na kolejny targ tkanin, na którym będę mogła być. Tym razem jednak chciałabym pojechać z jakąś koncepcją, bo jechanie w ciemno (kupię co mi się będzie podobało) jest bardzo bardzo bardzo zdradliwe.
I teraz tylko poproszę dużo czasu i weny na wykańczanie tego wszystkiego co leży w mojej maszynowni, oraz na kolejne projekty.
I jakieś żółtawe tkaniny z dużym wzorem, które będą pasowały do tych tkanin, które kupiłam, żebym wreszcie ruszyła z projektem dziecięcym (który ewidentnie nie jest moją mocną stroną).


No comments:

Post a Comment