Wednesday, April 20, 2016

Sytuacja ma się tak: nie szyję, gdyż jest to kara. Karzę się za brak postępu w pisaniu ostatniej pracy do szkoły, którą kończę w kwietniu. W zasadzie jeśli pracy nie napiszę to nie znaczy, że szkoły nie skończę; tyle, że nie w tym miesiącu, a w którymś następnym. Wolałabym nie, ale cóż. Teraz też pracę wpiszę.
Pisałam ją również w weekend. I w zeszłym tygodniu. W zeszłym tygodniu w pisaniu pracy skupiłam się na przenoszeniu starej szafki kuchennej (takiej co to ma 2 metry wysokości) z jednego pomieszczenia piwnicznego do mojej maszynowni. Pomocników było wielu, ale wszyscy spóźnieni o co najmniej kilka dni. Jakoś cierpliwości mi zabrakło, w końcu musiałam pisać pracę. A do pisania pracy niezbędna jest szafa w maszynowni, to chyba oczywiste. Skoro więc proces twórczy i naukowy został przez pomocników zahamowany, to sama wzięłam się do pracy. Sprawa wydawała się prosta: drzwiczki odkręcone, półki wyjęte. Przesunęłam szafę do drzwi. I tu niespodzianka, bo otwór drzwiowy jest, ale za niski. Po przeanalizowaniu odrzuciłam opcję szybkiego rozbijania ściany - głównie z powodu braku narzędzi - i skupiłam się na szafie, której wolałam nie rozkręcać. Szafę położyłam (trwało to trochę, bo ona ode mnie wyższa i jednak nie taka lekka, a ja nie z tych silnych kobiet), i kompromisowo odkręciłam tylko nóżki. Okazało się, że jest to najlepsza możliwa decyzja, bo nie tylko szafę udało mi się przetargać przez wąski korytarzyk (skręt 90 stopni), ale szafa okazała się bardzo stabilnym meblem. Nóżki to jednak zło było.
W związku z powyższym w weekend pisałam pracę sprzątając maszynownię, w które wszystko znalazło się na środku. Sprzątanie maszynowni to bardzo miłe zajęcie, bo polegało głównie na układaniu tkanin (abstynencja chwilowo została przerwana z powodu zamówienia, którego nie mam jak zrealizować z posiadanymi przeze mnie tkaninami). Układanie tkanin działa korzystnie na układ nerwowy, a chwile relaksu są niezbędne jeśli chce się napisać pracę. Nie wiem czy te chwile muszą trwać po 8 godzin, ale u mnie tyle trwały. Mizianie tkaninek zajmuje czas, no co ja poradzę.
I tak piszę teraz pracę robiąc wpis na blogu.
Żeby była jasność: praca nie dotyczy ani sprzątania, ani szycia, ani tkanin, ani logistyki.

A spod maszyny ostatnio wyszedł kocyk dla niedawno narodzonej Helenki oraz nie dokończona torba (bo okazało się, że nie pamiętam jak ją szyłam i muszę to rozkminiać od początku). W planach mam patchwork dla małej Basi, który ma być różowo - zielony, a to jest zestaw kolorów, którego chwilowo nie czuję. W związku z tym buszowałam po sklepach i grupach, co skończyło się zakupami w okolicach, ale wciąż nie w punkt. Patchwork ma być z wzorami dużymi, żeby dziecko mogło się cieszyć tym co na nim widzi. Logiczne. I nie moje. Najchętniej rozwiązałabym sprawę layer cake, ale tu znowu kwestia terminu, wzorów no i kolorów. Jakby coś to help, please.

SPP już jest, co mnie bardzo cieszy. Zastanawia mnie tylko kogo mogłabym prosić o poręczenie, skoro w zasadzie nikogo nie znam (bo jakoś jednorazowe spotkania przy okazji szkolenia etc nie traktuję jako znajomości i uważam za nadużycie proszenie o potwierdzenie, że ja to ja i że mogę).

To wrócę do pisania jednak tego co nade mną wisi. O ile kot mi pozwoli. Bo właśnie nie pozwala...

1 comment: