Monday, December 22, 2014

Za jakie grzechy i Zaginiona dziewczyna (Gone Girl)

Pierwszy raz od dawien dawna poszliśmy do kina. Zrobiliśmy to całe dwa razy: najpierw na francuską komedię o niechcianych zięciach, a potem na Zaginioną dziewczynę właśnie. Obydwa filmy nam się podobały, także bez najmniejszej wątpliwości mogę je polecić, chociaż każdy z innego powodu. I nie każdy na Święta, gdyby ktoś chciał z okazji przedłużonej laby wyskoczyć na seans z dala od stołu uginającego się od jedzenia.

Francuskie komedie z Ukochańcem lubimy bardzo, co pewnie wynika z tego, że jak już na polskie ekrany film trafi to jest naprawdę dobry. I tym razem też tak jest, chociaż z tym płakaniem ze śmiechu i innymi takimi to bym nie przesadzała. Ale: to moja subiektywna opinia, ponieważ ja na filmach poczucia humoru nie miewam, albo miewam ograniczone. I zazdroszczę Ukochańcowi, który potrafi się śmiać do rozpuku, głośno i serdecznie. Ja za to serdecznie płaczę gdy tylko nadarzy się okazja, i tak np. gdy oglądamy Love Actually zaczynam płakać przy scenie ślubu a kończę gdy wszyscy witają się na lotnisku. W międzyczasie się śmieję, rzecz jasna, ale wzruszliwa jestem jak Hindus w filmie bollywoodzkim. Dziecko wstydzi się ze mną do kina chodzić, bo na kreskówkach wyciągam chusteczki.

Na filmie francuskim też łzę uroniłam. A co.
Rzecz jest w tym, że zamożne małżeństwo z francuskiej prowincji ma 4 córki. Córki pojechały precz do dużego miasta po wykształcenie i pracę, i 3 z nich mimochodem wyszły za mąż. Każda za Francuza. Tyle, że każdy z tych Francuzów jest innego wyznania i innej rasy. Efektem są awantury rodzinne przy każdej okazji, bo przecież nie ma takiej możliwości, żeby ktoś kogoś nie obraził przy tak wielokulturowym stole, szczególnie gdy nacje te wzajemnie się nie lubią, a głowa rodziny jest rasistą, który marzy o katolickim białym mężu dla najmłodszej córki. I wreszcie, któregoś dnia, gdy udało się pogodzić przy wigilijnym stole i nikt w nikogo niczym nie rzucił (oprócz śnieżek), a w dodatku nie tylko teść pogodził się wyborem córek, ale też zięciowie pogodzili ze sobą nawzajem, najmłodsza córka ogłasza, że wychodzi za mąż. A wychodzi za mąż za katolika z tolerancyjnej otwartej rodziny. I wszystko byłoby pięknie gdyby nie to, że ojciec przyszłego pana młodego charakterem przypomina bardzo ojca panny młodej.
Po filmie doszłam do wniosku, że jednak nie ma innej opcji i córkę wydać muszę za Chińczyka, bo to jedyna gwarancja dobrobytu. Nawet jeśli ten zięć nie była akurat najprzystojniejszy...

Zaginiona dziewczyna miała być kryminałkiem, a okazała się być horrorem. Przerażającym zresztą. Po filmie najbardziej przerażający był fakt, że postępowanie bohaterki było dla mnie logiczne. Zatrważająco logiczne. I raczej nie wynika to z tego, że ja też jestem kobietą. Pociesza mnie, że miałam też dużo zrozumienia dla męża, chociaż finalnie zapewne mniej niż dla niej samej. Jakoś silna kobieta przemawia do mnie bardziej niż mazgajowaty facet, który zamiast wziąć się w garść i uporządkować swoje życie robi uniki. Affleck nie jest moim ulubionym aktorem, w duecie małżeńskim żona jest górą, ale też może wynikać to z tego, że jej postać jest ciekawsza. Bo też nie mogę powiedzieć, że Affleck nie grał, czy że powtarzał to samo co zwykle - zdecydowanie nie.

W rocznicę swojego ślubu główny bohater wraca do domu, w którym powinna być jego żona. Żony nie ma, za to są ślady krwi, rozbity stolik, porzucone włączone żelazko. Wzywa policję, która rozpoczyna śledztwo prowadzące do jednego wniosku: żona nie żyje, a jedynym logicznym sprawcą zbrodni jest mąż. Tylko gdzie jest ciało? I niezbite dowody? Film jest o tyle ciekawy, że o ile w pierwszym momencie nie ma wątpliwości co do tego, że mąż jest ofiarą sytuacji, o tyle w pewnym momencie nabiera się wątpliwości. A potem następnych. Aż do momentu gdy widz zyskuje pewność co do tego co się wydarzyło, nie ma jedynie pojęcia jak się to wszystko skończy.
O ile cała historia wydaje się bardzo logiczna, o tyle efekt końcowy pracy wymiaru sprawiedliwości zdecydowanie mniej. Nie nęka się ofiary, to oczywiste, ale czemu nie sprawdzić wszystkiego dokładnie? Czemu uwierzyć, że jeśli ktoś tyle już przeszedł to wszystko musi być prawdą? Czy to siła mediów, nakręcających miłość publiczności do ofiary, czy zwyczajna niekompetencja? Czy może fantazja pisarza?
Film spodobał nam się na tyle, że kupiliśmy książkę w prezencie gwiazdkowym dla brata Ukochańca.

Trzymajcie kciuki, żebym zdążyła jeszcze coś przed Świętami uszyć. Przyszło do mnie tyle pięknych tkanin (naprawdę pięknych i naprawdę dużo), które powinny już być przerabiane na "cosie", a tymczasem leżą i się smucą. A ja razem z nimi (tyle, że ja nie leżę). Na plus - wszystkie są już zdekatyzowane i poprasowane. Na minus - nawet zdjęć im nie zrobiłam.

No comments:

Post a Comment