Jak powiedziałam, tak się dzieje:
Piąty blok już też uszyty. Nie przypuszczałam nawet ile będę miała z nimi frajdy! Nie tylko z powodu kolorów, które chcąc nie chcąc mnie rozweselają (a to nie wszystkie, bo właśnie suszą się zdekatyzowane kropki na tle innym niż różowy). Bawi mnie wycinanie tych małych kawałków i zszywanie ich, uważne i ostrożne. Fajne jest to, że każdy blok jest inny, ale na tyle malutki, że faktycznie, nie czasochłonny.
Nie mam teraz złudzeń, że skończę szycie zgodnie z pierwotnym założeniem, bo to nierealne. Za to widzę, że chętnie będę przysiadać do kolejnych bloków (bloczków?).
Oprócz kropek zdekatyzowałam też tkaninę kupioną wczoraj po południu w oczekiwaniu na przyjaciółkę. Pomarańczowa, żywa bawełna. Cóż, powinnam mieć już tyle rozumu, żeby wiedzieć, że jeśli metr kolorowej bawełny (żywo kolorowej) kosztuje dychę to nic dobrego z tego nie będzie. No i nie będzie - farbuje jak głupia i już nie wiem co zrobić. Po kolejnym zalewaniu ciepłą wodą poddałam się i wrzuciłam ją do pralki. Cóż, zmiany dużej nie ma - pomarańczowa woda jest w pralce a nie w misce. Wiem, że nikt nie jest na tyle szalony, żeby potem patchwork prać w 60 stopniach, ale i tak widzę ryzyko, bo w chłodnej wodzie tkanina też kolor oddaje. I co z tym fantem zrobić?
Z uwag na przyszłość: aplikacje nie są jeszcze moją mocną stroną, ale też mi się podobają.
No comments:
Post a Comment