Saturday, December 28, 2013

I'm in love

Pojechaliśmy dzisiaj na małą wycieczkę krajoznawczą. Dokładniej mówiąc odwoziliśmy z Ukochańcem moje pełnoletnie dziecko do przyjaciół, którzy mieszkają w mieście mi znanym, przeze mnie lubianym, ale nie odwiedzanym teraz często. Kiedyś bywałam  w nim raz na kilka miesięcy, teraz bywa tam raz na kilka miesięcy moja córka, i w dodatku wiąże z nim swoją przyszłość edukacyjną. Do tej pory nie udało mi się z nią wybrać, aż do dzisiaj.
A udało się, bo Ukochaniec ma nowy samochód, który trzeba było wypróbować na trasie, a w samym mieście jest sklep, w którym można obejrzeć maszynę do szycia.
Tak, oszalałam. 300 km w jedną stronę, żeby obejrzeć maszynę. Do kosztów benzyny można swobodnie dodać 90 pln opłat na autostradzie. Trzeba być nienormalnym i jedyne co mnie uratowało to to, że Ukochaniec koniecznie chciał wiedzieć jak się nowe cudo prowadzi. Zaświadczam, że prowadzi się dobrze, a w dodatku mogliśmy odsłuchać wszystkie muzyczne prezenty, które przyniósł Mikołaj (wniosek, że byliśmy grzeczni jest słuszny. Rózgi pod choinką nie odnotowano).
Plan z zakupem maszyny mam wpisany na pierwszej stronie mojego kalendarza. Kiedy to pisałam miałam na myśli Janome7700, na którą to maszynę udało mi się odłożyć pieniądze. Kiedy już już kasa była to na rynku pojawiła się następczyni, a 7700 zniknęła jak sen jaki złoty (no dobra, można ją jeszcze kupić, ale po co, skoro jest 8900?), nawet nie obejrzana, bo do Poznania nie udało mi się dojechać, a próby zlokalizowania tej maszyny w Warszawie spełzły na niczym, bo jak przyszło co do czego to nikt mojej chęci zapoznania się z maszyną nie potraktował poważnie.
Dzisiaj rano zadzwoniłam jeszcze, żeby upewnić się, że maszyna jest na miejscu. Była, czekała, więc pojechaliśmy. Po drodze dziecko zostało przekazane przystojnemu rudowłosemu koledze, a my popędziliśmy przez remontowany Poznań na jego drugi koniec (chyba), bez kawy, o czym powiedzieliśmy od razu panu w sklepie pytając gdzie tutaj w okolicy kawy można się napić. Chodziło o to, żeby Ukochańca na kawę wysłać, a ja  bym sobie z panem nad maszyną siedziała. Kawę dostaliśmy, a jakże, maszyna została mi pokazana i teraz nie wiem czy zejdę do mojej piwnicy, bo moja ukochana Elna, która przestała być taka ukochana jakiś czas temu, nie tylko nie spełnia moich wszystkich oczekiwań, ale ma takie braki, które eliminują ją bezpowrotnie. Jedyne co ją ratuje to brak około 2 tysięcy w mojej kieszeni. Nie wiem co zrobić, bo nerki sprzedawać nie chcę.
Moja Elna została kupiona wiele lat temu i gdyby nie koty, z którymi spotkała się kiedyś zbyt blisko co ja przegapiłam, niestety, byłaby pewnie w o wiele lepszym stanie. Pracuje nadal, szyje, ale nie ma kilku rzeczy, bez których wiedziałam, że dam radę. Dałam radę przez dobrych 10 lat i nie widziała powodu, żeby maszynę zmieniać. Do czasu aż nie zaczęłam szyć faktycznie częściej, więcej i nie zaczęłam odkrywać, czego mi brakuje. Ba, są rzeczy, o których nie wiedziałam, że mi ich brakuje.
Na przykład to, że można zatrzymać pracę maszyny i obciąć nitki (obie!!) nie używając rąk.
Albo: można opuścić ząbki maszyny bez rozkręcania jej na części.
Czy: bez śrubokręta można dostać się do bębenka, żeby go oczyścić. No cud po prostu!
I jeszcze: tkanina nie jest wciągana do środka, bo jest specjalna płytka do ściegu prostego. No i jak już ta płytka jest zamocowana (bez śrubokręta, przypominam) to maszyna nie pozwoli uruchomić innego ściegu, żeby przypadkiem niczego nie uszkodzić. Trochę dla idiotów, albo zapominalskich, ale znając moje roztrzepanie mogę się tylko cieszyć, że producenci o tym pomyśleli. Fajnie, że myślą krok do przodu (chociaż to zapewne skutek awarii poprzednich maszyn).
I to jest lista tego co w zasadzie z samym szyciem nie ma jeszcze nic wspólnego. Bo jeszcze światła i stolik powiększający pole pracy, którego w mojej maszynie nie ma (i do maszyny nie ma), ilość ściegów, która przytłacza, ale za to ściegi do szerokości 9 mm, alfabet, którego moja maszyna też nie ma...
I obcinanie dwóch nitek. Wiem, że się powtarzam, ale to mnie kupiło natychmiast.
Obsługa nie jest tak intuicyjna jakby się chciało, ale nie wydaje mi się, żeby nauczenie się obsługi wymagało dużo czasu. Oczywiście, mam na myśli wszystkie ciut bardziej skomplikowane działania niż samo szycie ściegiem prostym.
Czego maszyna nie ma? Ano nie ma wyglądu poprzedniczki - jest szarawo, plastikowo. To nie znaczy, że wygląda badziewnie, ale bardzo mi się podobała czerwień w 7700. Nie nawleka szpulki bębenka w czasie szycia - niestety, szycie trzeba przerywać. Nie jest to dla mnie deal breaker, ale przy intensywnym szyciu ten bajer bardzo pomaga. No i nie ma dostawki na duże szpule, takie przemysłowe, co też nie jest może największym problemem, ale jak się dużo szyje to wiadomo, że takie szpulki są bardziej ekonomiczne. Czyli - oprócz ceny - nie dostrzegłam w czasie tej godziny żadnej wady, która przekonałaby mnie, że nie warto kupować 8900. O oświetleniu i miejscu do pracy nie wspomniałam? No nie, ale to oczywiste przecież, bo to model dla quilterek.
Na półce pięknie spoglądała na mnie 12000 i nie będąca jeszcze w sprzedaży 15000. Zapowiedziałam Ukochańcowi, że następnym razem TO będzie mój cel. Na razie jednak muszę zastanowić się jak zrealizować ten.
Cisza, wbudowany górny transport, te wszystkie ściegi...
Jestem zakochana. Po prostu.

No comments:

Post a Comment