Tuesday, February 25, 2014

Charm packs

Fat Quarter Shop robi właśnie tygodniową przecenę na charm pack'i. Staram się być rozsądna, ale ich pomysł na nowoczesny, a jednocześnie prosty w zrobieniu, quilt wciągnął mnie i teraz nie bardzo wiem jak się zachować. Niby mogłabym wyprodukować takie kwadraty 5" sama, każdy by to umiał zrobić, ale... ech. Nie powstrzymam się. Już czuję. 8$ za sztukę. I tylko koszty dostawy psują mi całą radość.

Nie wiem jeszcze co zrobię, ale mam kilku faworytów, co tylko pogarsza sprawę.

Monday, February 24, 2014

Och, i jeszcze dzisiaj usiłowałam zorganizować sobie miejsce na nici, żeby w pokoju nie walało się wszystko od sasa do lasa... Ukochaniec bałaganu nie znosi i nie wiem jak on ze mną wytrzymuje, z tymi moimi nitkami, nożyczkami, igłami i papierkami...

Jakiś czas temu odświeżyłam koszyczek, który pojechał ze mną do Berlina, a potem jeszcze na południe Polski. W Berlinie szyłam heksagony, a w drodze na południe Polski coś co miało być potem poduszką dla mojej mamy, a co zginęło w niewyjaśnionych okolicznościach. Nie wiem gdzie się to zapodziało, ale chyba nie żałuję, że tak się stało.

Koszyczek był już starawy i brudny, więc należało mu się i mycie, i malowanie. Na zdjęciu prezentuje się okazale na stole do krojenia. W tle dekupażowana przeze mnie komoda, a pod koszyczkiem tkanina, która miała być wypełniaczem. 
Nie udało się, niestety. Nie wyszło tak jak chciałam, daleko mi do doskonałości. Ale jak już skończyłam, tę część pracy dotarło do mnie, że robię to bez serca, raczej po to, żeby było skończone, więc też nie brałam się za prucie całej roboty. Zrobię to przy innej okazji. Ważne, że igły wypadać nie będą i że jest gdzie włożyć to wszystko co samowolnie rozpełzło się po naszym pokoju. 
Na razie to nie jest wszystko, a jedynie to, co przyniosę jeszcze z maszynowni do mieszkania - teraz mogę, skoro mam gdzie to przechowywać. 



To moje pierwsze próby pikowania ręcznego. Trochę mi się podobało, co robiłam, a trochę nie - wszystko zależało od tego, który fragment pikowania oglądałam. Nie wiem czemu, ale ubzdurało mi się w pewnym momencie, że pod spodem szew powinien być o połowę krótszy. A to nie prawda, rzecz jasna. Cała mata, robiona wg wzoru z Moda Bake Shop, w ogóle mi się nie podoba. Okazała się o wiele trudniejsza, a w każdym razie o wiele trudniej było mi osiągnąć efekt choćby zbliżony do tego co w BakeShop. Poddałam się w pewnym momencie, zostawiłam ją taką jaka jest, poćwiczyłam szycie ręczne (maszyna już odmawiała posłuszeństwa i nie dało się maszynowo przyszyć odstających części kółek), a na koniec jeszcze pikowałam ręcznie. Wątpię, żeby mata do kogokolwiek poszła, bo nie jestem z niej na tyle zadowolona, i żałuję, bo koncept w ogóle jest bardzo fajny. 


Spód powinien być wielokolorowy z pikowaniem, które oryginalnie powinno wynikać tylko i wyłącznie z doszywania zaokrąglonych części. Moje kółka - co wyraźnie widać - koło kółek to tylko stały i to mnie trochę niepokoi w kontekście tego, co dzisiaj wieczorem zaczynam. 




Weekend spędziliśmy na spacerowaniu, zajmowaniu się domem, a ja, okazjonalnie też przy szyciu.  W zasadzie nie tyle na wielkim szyciu, co na kolejnych gwiazdach i na robieniu kanapki. Najpierw, jak już wcześniej wspominałam, musiałam ją rozkanapkować i uprasować wierzch. Udało mi się to zrobić jeszcze w zeszłym tygodniu, a cały piątek poświęciłam na rysowanie kółek. Na początku miałam nadzieję, że wystarczy mi do tego cyrkiel, ale ten, który mam jest bardzo niestabillny. No i kółka znowu zaczynały przypominać mazaje przedszkolaka, więc poszukałam innego rozwiązania. Tym "innym" było wycięcie szablonu z tworzywa sztucznego. I tak odrysowywałam kółka, które nadal nie są doskonałe, co będzie widoczne, niestety, na spodzie patchworku. Ale cóż, to pierwsze moje zmagania (i cały czas zastanawiam się czy to nie jest zbyt ambitne zadanie).  

To jest moja kanapka, z wyrysowanymi kółkami i już po fastrygowaniu. Tym razem robiłam to w pokoju w mieszkaniu, a nie w mojej maszynowni. Jednak więcej miejsca na podłodze i lepszy komfort oglądania kilku odcinków Kości. Z niepokojem zaobserwowałam, że tkanina, która jest tłem i spodem narzuty nie wraca do pierwotnego stanu tak szybko jak amerykańska bawełna - chociaż też jest to tkanina bawełniana. Zobaczymy co będzie się działo po praniu. Na razie muszę dobrać kolor pikowania. Niestety, zdjęcie jest za kiepskie, żeby pokazać faktyczne kolory, lepiej je widać na górnym, a też nie tak idealnie. Ciągle się waham czy pikowanie białe (co by mnie jednak ratowało na spodzie), czy może bardziej ecru (bo też nie są to białe tkaniny), czy kółka wielokolorowe... I czy pikować kółka czy raczej jednak cząstki pomarańczy? 

Mam nad czym się dzisiaj jeszcze zastanawiać, a o moich przemyśleniach doniosę, oczywiście, bo oprócz pamiętniczka nie mam komu się z moich rozterek zwierzać.                     



Friday, February 21, 2014

Projekt w toku



Szału nie ma, jak widać, to dopiero początek. Spontaniczny wybór tkanin zaczyna się na mnie mścić, bo wcale nie mam przekonania co do tego, że rzeczywiście dobrze wybrałam i zapewne w trakcie projektu zamiast jednego uszytku będą dwa - jeden zimny, drugi ciepły, albo w oddzielnych gamach kolorystycznych. 

Szyje się bardzo przyjemnie. Jak widać moje diamenty są fastrygowane także po wierzchu. Nie wychodzą mi jeśli tylko zaczepiam o kąty, więc odpuściłam taką metodę, chociaż widzę, że część quilterek tak robi. Ich sposób jest o tyle dobry, że można potem odzyskać bez problemu wycięte formy i użyć ich ponownie. Jest to na pewno lepsze gdy używa się takich form z tworzywa sztucznego. Zastanawiałam się czy sobie ich nie zrobić samej, bo mają jeszcze jedną zaletę (oprócz oszczędzania papieru i drukarki): w czasie zawijania diamentu są na tyle sztywne, że nie zmienią rozmiaru/formy. W przypadku papieru zdarza mi się, niestety, coś za mocno przycisnąć i potem dziwię się, jak to się dzieje, że wszystko wyliczone i wycięte dokładnie, a finalnie wcale się nie spina... Także każdy ma swój sposób. Mój jest dość kompulsywny, jak wcześniej napisałam, więc wolę mieć dużo wyciętych rombów, wtedy mogę siedzieć i zawijać je - jak ten świstak w sreberka. Nie wyobrażam sobie wycięcia dużej ilości rombów z plastiku, a przecież do zszywania gwiazd przynajmniej 6 powinno zostać w środku. Przewaga papieru jest jeszcze taka, że jak coś nie styka o 1/8 cala to można papier trochę... nagiąć... i jakoś zaczyna się wszystko zgrywać. Z plastikiem tak nie zrobię. 
Z poniższego zdjęcia wynika, że gwiazd jest 9, i mam nadzieję, że w weekend powstaną ich koleżanki, bo w pudełku po butach czekają półprodukty, do których tylko tło trzeba będzie doszyć. 

Miłego weekendu wszystkim życzę! Mój będzie na pewno szyciowy, bo udało mi się narysować wszystkie kółka na wierzchu patchworka, o czym ze szczegółami doniosę następnym razem... 

Thursday, February 20, 2014

Rozpusta


Niespodzianka z samego rana. Paczka przyszła, a przecież zamówienie złożone późnym popołudniem przedwczoraj, przesyłka wczoraj nadana i dzisiaj rano...
Przede wszystkim tamborek do pikowania ręcznego. Nie mam pojęcia jak się sprawdzi, ale chcę wierzyć, że będzie ok. Nadaje się też do haftowania, ale w opisie jest wyraźnie zaznaczony "quilting". Normalne tamborki do haftowania nie dają rady spiąć trzech warstw, a ten powinien i to bez naprężania tkanin, tak, żeby igłą można było operować zgodnie z zasadami.
Obok leży  moja rozpusta do potęgi... Tak mi się nici nowe spodobały, że postanowiłam kupić je też. Niestety, nie trafiłam z kolorami tak jak chciałam i mam tylko nadzieję, że kiedyś je wykorzystam mimo to.
Chodzi głównie o fiolety, które trochę inaczej prezentowały się na karcie kolorów. Przekłamania wynikają pewnie z ustawień monitora. Na szczęście kupiłam te mniejsze szpulki, które w sklepie internetowym były tańsze niż w pasmanterii. Oczywiście, po doliczeniu kosztów przesyłki zamawianie dwóch szpulek nici traci sens, ale przy większym zestawie może się to okazać całkiem sensowne, szczególnie, że w tym akurat sklepie są też nawoje po 400 m, co nie jest dostępne w sklepie stacjonarnym. Mam nadzieję, że za jakiś czas pojawią się w Polsce te naprawdę duże nawoje, które są dostępne na zachodzie.
Oprócz nici i tamborka kupiłam też ołówek do zaznaczania na tkaninie, do tego kolorowe wkłady... Nie odważyłam się jeszcze ich otworzyć, ale mam nadzieję, że będzie z nimi wygodniej niż normalną kredką krawiecką.
A zaczynam od rozprutej kanapki, która przygotowana leży i czeka od roku. Nie wiem jeszcze czy biało? Różowo? Żółto? Najbardziej kolorystycznie pasowałaby  mi nitka do haftowania, cieniowana, jasno różowa, ale takiego kordonka nie znalazłam, a nici do haftowania nie nadają się do pikowania...


A tłem dla zakupów jest Farmer's Wife... Też czeka na skanapkowanie, chociaż do tego potrzebuję głównie tkaniny na spód. W międzyczasie też będę myślała o pikowaniu i szukała inspiracji. Prosi się o ręczne, ale nie wiem jeszcze jakie...


Tuesday, February 18, 2014

Sesja (chyba) zakończona. Z końcówki zadowolona nie jestem, ale póki nie mam wyników nie będę po sobie jeździć jak po łysej kobyle. Fakt, że ten semestr przemknął niepostrzeżenie, a moja motywacja do nauki w okolicach sesji była, delikatnie mówiąc, niezadowalająca. I nie zapowiada się, żeby następny semestr był lepszy...


Ale dzisiaj, w ramach posesyjnej rozpusty, zorganizowałam sobie wycieczkę do pasmanterii na drugim końcu miasta. Dokładniej: na drugim końcu linii metra. Pasmanteria jest duża, nie ma wersji internetowej, więc musiałam się tam pofatygować też po to, żeby w cenach się zorientować. I nie miałam zamiaru wyjść stamtąd z pustymi rękami, o co to to nie! Jak postanowiłam tak zrobiłam: pół metra tkaniny bawełnianej, bo przecież nie po tkaniny pojechałam. Igły, bo przy szyciu epp znikają nie wiem gdzie - mam nadzieję, że się na żadną nie nadzieję. Coś do cięcia nitek, ale nie nożyczki, bo wersja wciąż oszczędnościowa... mam nadzieję, że to nie oznacza, że ten sprzęt zaraz poleci do kosza. Kordonki Maja 8, bo wydaje mi się, że to jest ta optymalna grubość. Niestety, rozczarowana jestem ilością kolorów - dla mnie to wszystko jest mało, ale i tak spróbuję z nimi popracować. A na koniec kupiłam nici. Przy jednych skusiłam się - trochę bez sensu - kolorem, bo to piękne cieniowane nici Madeira, ale do haftu.

Ja nie haftuję, póki co, nie wiem czy w mojej maszynie sprawdzą się przy ozdobnych szwach, bo tego typu nici Gutermanna się nie sprawdziły. Oczywiście, mogła to być wina naprężenia nici, igły etc - poeksperymentuję i zobaczę. Na pewno ta nić do pikowania się nie nadaje, bo za delikatna, bez trudu ją rozerwałam. Ale kupiłam też zwykłe nici do szycia Madeiry. Są zdecydowanie droższe niż inne, ze względu na długość nawoju, ale chciałam sprawdzić jakie będą w szyciu maszynowym i ręcznym. Czasem warto zapłacić więcej i mieć gwarancję, że szew będzie równy, nitka zrywać się nie będzie, a w maszynie będzie mało kłaków.
I jak już zapłaciłam za wszystkie swoje skarby, zaczęliśmy z państwem za ladą rozmawiać o niciach, które stoją w pudełkach... i jeszcze wygarnęłam 2 szpulki po 1000 m za śmieszne - w porównaniu z Madeirą - pieniądze. Niestety, na wielkie szpule do overlocka mogłam tylko tęsknie popatrzeć, bo wydaje mi się, że sama nić była zbyt elastyczna jak na moje szycie.

 A po powrocie do domu zrobiłam jeszcze zakupy przez internet. Podobno jutro do mnie ruszą.
Nie wiem w co ręce włożyć teraz... Naprawdę, niby wiem jaki był mój plan i pomysł na ten rok, a głowa śmiga w kompletnie inne rejony... Wiosna, po prostu.

Thursday, February 13, 2014

To nie jest normalne (a może właśnie jest!), że w ferworze nauki moim głównym problemem jest zestaw kolorów i tkanin w nowym projekcie.
Maszyna wróci do mnie pewnie w sobotę, ale widzę, że to nic nie pomoże. Wpadłam jak śliwka w... kompot, niech będzie.

Bywacie kompulsywni? Ja jestem. Jak już się czymś zajmuję to na maksa i spać nie mogę, bo muszę skończyć. Oczywiście, dotyczy to pierdół, głupot, czegoś, co nie ma znaczenia w życiu, bo przy tych naprawdę ważnych sprawach rozpoczynanie odkładam na ostatnią chwilę i rządzi mną deadline. Czyli w żadnym przypadku nie jestem racjonalna: albo prokrastynacja, albo natręctwa.
I teraz takim moim natręctwem stało się epp.
Jakiś czas temu, gdy zajmowałam się decoupagem, nie mogłam zająć się niczym dopóki nie wycięłam ostatniego kwiatuszka z wielkiego arkuszu papieru. Tym razem nie mogę wziąć się do nauki dopóki wszystkie romby nie zostaną przygotowane. Albo zszyte. Efekt chcę zobaczyć i to jak najszybciej! A na razie mam, oczywiście, ułamek tego co powinno być zrobione, żeby w ogóle można było wspomnieć o tym, że projekt zostanie pchnięty do przodu.
Tydzień raptem minął, prawda? A ja już chciałabym widzieć efekty... A przecież wiem i sama pisałam - taki projekt jest na 2 lata! Gdzie moja cierpliwość się podziała?


 Tak czy siak: mam wyciętych z papieru 600 rombów 2 calowych. Do tego powycinałam już romby z tkanin. Nie dosyć: dno pudełka po butach (małych, małych, ja mam małą stopę) jest zapełnione gotowymi do zszywania rombami właśnie. Plan spontan: brałam to co było pod ręką, wycinałam pasek 2,5", z niego wycinałam romby. Uwaga: wydający mi się kompletnie bez sensu element wyposażenia, jakim jest spinacz, okazał się bardzo przydatny. Zwracam honor i proszę o przebaczenie!
I tak rano, zamiast sięgnąć po notatki, złapałam moje pudełko po butach i zaczęłam układać różne wersje tego samego: gwiazda biała, gwiazda kolorowa, gwiazda wielokolorowa. Ostatnia opcja została odrzucona z marszu, tak jak się spodziewałam. Do tego konieczna jest jednak większa systematyczność w doborze tkaniny, pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że dobra by była jedna kolekcja. Plan z białą gwiazdą jest jeszcze do zrealizowania, chociaż też bez entuzjazmu. Nie przy tym doborze tkanin. I tak stanęło na wersji: kolorowa gwiazda, tło białe. Swoją drogą, przy białym tle mogłabym pokusić się o heksagony, a nie kolejne romby, bo to jednak więcej wycinania etc, ale też wtedy inna byłaby kolejność zszywania kawałków, więc pozostanę przy wersji tradycyjnej.


Monday, February 10, 2014

W sobotę pojechaliśmy do miłego pana z wąsem, żeby maszynę oddać do naprawy.
"To bardzo dobra maszyna jest!" powiedział sztukmistrz i dodał, że pewnie w płytkę uderzyłam  i jakieś tam inne, i stąd te problemy. No nic, mam nadzieję, że faktycznie to żaden problem i wystarczy maszynę oczyścić, wyregulować i we wtorek będzie gotowa.
Bo tak powiedział pan: we wtorek do odbioru.
Czy muszę dodać, że po wielkiej radości z tym związanej zaraz emocje opadły i zapał do szycia też? Jakoś nie chce mi się teraz nic szyć na maszynie. Ale minie mi, minie. Jeszcze jeden egzamin i mi przejdzie.
Na razie przy każdej okazji szyję romby. Mam śliczne pudełko po zestawie z tuszem, które nie dosyć, że ozdobione przez buzię przepięknej kobiety, na którą lubię patrzeć to jeszcze ma foliowe okienko, przez które widać co w środku. Do torby nadaje się idealnie, a w środku mieści się nawet gruba szpulka nici, tkanina i wycięte romby.
Bo chociaż maszyna wraca, to ja nie zrezygnuję z szycia ręcznego. I tak ten projekt ma zająć 2 lata...
Póki co mam wyciętych 600 papierowych rombów, zdecydowanie mniej tych tkaninowych, a ja wczoraj w nocy zdecydowałam, że gwiazdy będą jednokolorowe (albo jednotkaninowe), a nie różnorodne, jak na początku wymyśliłam sobie.
Oczywiście, wszystko jeszcze zmienić się może. To jeden z uroków szycia patchworku - bycie elastycznym mimo pewnych twardych zasad, których przestrzeganie gwarantuje udany uszytek.
To jak z improwizacją - najlepsze są te dobrze przygotowane.

Thursday, February 6, 2014

Z pamiętniczka źle zorganizowanej quilterki

1. Dotarło do mnie, że te narzuty, które skanapkowałam, będę musiała rozłożyć na części pierwsze, jeszcze raz wyprasować, obrysować, skanapkować i dopiero wtedy zacząć pikować. Jak już się na siebie wyzłościłam to sobie przypomniałam, że pierwotny plan zakładał pikowanie maszynowe i bez wzorów. I tak się na ten plan zafiksowałam, że nawet jak już się zdecydowałam, że jednak będzie pikowanie inne niż po szwach (które mi się masakrycznie nie udaje), to i tak skanapkowałam, bo wkurzało mnie, że tak leżą bezczynnie. No to -10 punktów za złą organizację pracy.
2. Właśnie pokroiłam fafdziesiąt rombów do nowego projektu. Bez ładu i składu, wyciągałam co mi w ręce wpadło i co nie było "wintydżowe" (cokolwiek to znaczy). I teraz zastanawiam się czy to nie jest kolejne -20 punktów plus kara czasowa, bo może się to wszystko nie poskłada. Nie zmienia to jednak faktu, że mnie ta multikolorowość bardzo cieszy, w każdym razie oko moje.

Z przemyśleń dalszych: Amerykanki piszą, że pikują używając "pearl cotton no 8". Nie wiem co to znaczy, ale przyglądając się ich pracom mam coraz większe przekonanie, że ich kordonek jest cieńszy niż ten dostępny normalnie w Polsce. Mam na myśli kordonki dostępne także cenowo, bo cieniutki DMC widziałam i nie wyobrażam sobie pikowanie nim narzuty - koszty byłyby ogromne

Mama odebrała prezent, spodobał jej się bardzo i teraz czeka na poduszki. Z żalem stwierdzam, że czekać będzie długo, bo maszyna wciąż w maszynowni (chociaż obiecane mam, że w sobotę trafi do pana sztukmistrza). Ręczni ich szyć nie będę... (chociaż klimat na epp w sam raz. Ale nie ma mowy).


Wednesday, February 5, 2014

Nowy projekt

Maszyna stoi wciąż w mojej maszynowni, bo czasu na przewiezienie jej do serwisu nie ma. Mam nadzieję, że wizyta u ulubionego pana na Pradze całkowicie wystarczy i on doprowadzi maszynę do porządku w krótkim czasie i za rozsądne pieniądze, ale liczę się też z tym, że maszynę może trzeba będzie wysłać do Krakowa. A wtedy jest ryzyko, że naprawa będzie nie tylko trwała dłużej, ale też wymagała dodatkowych kosztów. Nie ustaliłam jeszcze sama ze sobą jaka jest moja psychologiczna granica, ale wiem, że każde 100 pln wydane na starą maszynę oddala mnie od nowej.
Koleżanka zaproponowała mi wczoraj, że w razie czego pożyczy mi swoją. Niestety, jej maszyna bywa używana, więc to by była raczej krótka pożyczka ratunkowa, a nie rozwiązanie problemu dopóki nie uzbieram na nową.
Na razie nie będę jednak się tym przejmowała, tylko liczyła na to, że sztukmistrz z Pragi rozwiąże mój problem w czarodziejski sposób, a zanim to nastąpi ja sama zabieram się za nowy projekt.
Dobra, wiem. Miało nie być nowych, dopóki nie skończę starych. Ale teraz jestem w ferworze nauki, co oznacza, że i tak nic twórczego nie powstanie. I nie mam jeszcze tamborka, co oznacza, że moje UFO lewitują gdzieś nad ziemią i nie mają jak wylądować
A co zostanie dziewczynie, która nie ma maszyny do szycia? Oczywiście, EPP! Heksagony próbowałam szyć przy okazji BOM i całkiem przyzwoicie mi to wyszło. Niestety, drugi - bardziej skomplikowany wzór - nie sprawdził się w wersji EPP, ale też w instrukcji podany był inny sposób szycia, którego nie mogłam wykorzystać, bo wymagał specjalnych zakupów. Metoda na pewno była lepsza, niż zwykłe EPP, tym się pocieszam, że to kwestia narzędzi, a nie moich umiejętności...
W domu w lesie, w którym już nie mieszkamy, był parkiet. Zniszczony już przez lata użytkowania, szczególnie, że dom był zawsze wynajmowany, a tym samym nikt naprawdę o niego nie dbał. Wzory na podłodze były różne, ale najlepiej zapamiętałam jeden, który często oglądałam po przebudzeniu. Patrzyłam na niego i myślałam, że to świetny wzór patchworkowy, tylko nie mam pojęcia jak go uszyć. I kiedyś to zrobię.
Narzuta z wzorem parkietu z sypialni z lasu.
Nic to nadzwyczajnego, tak naprawdę. Najzwyczajniejsza w świecie gwiazda uszyta z 60stopniowych rombów czyli diamond 6 point star czy coś takiego. Jak zwał tak zwał, ważne, że wiem już jak to uszyć. Ambitnie, nie będę szyła poduszeczki, tylko narzutę pełnowymiarową. Lekko mnie przeraził dziś ten pomysł, bo oznacza to wycięcie około 1800 rombów (mają po 2", więc nic dziwnego) z papieru, a potem drugie tyle rombów z tkaniny. Tło będzie pewnie białe, ale właśnie zastanawiam się czy nie zrobić białych lub szarych gwiazd, a kolorowe tło? Nie, ryzykownie. Nie jestem aż tak dobra w łączeniu tkanin, wzorów i kolorów.
Póki co mam 166 wyciętych rombów, i mam nadzieję, że ta ilość zaraz się powiększy (zanim usiądę do podstaw seksuologii. Jakoś wycinanie rombów wydaje mi się bardziej zajmujące niż hipolibidemia u kobiet). Nie wyliczyłam jeszcze ile będę potrzebowała tkanin, ta matematyka jest mi jeszcze obca, ale wyliczę, policzę i będę wiedziała!
Co do jednego nie mam wątpliwości: tym razem żadnych groszków.
Jak myślicie, ile mi ten projekt zajmie? Na blogach kobiet, które już uszyły i skończyły pokazywały się terminy 2 - 3 letnie... Samo wycinanie i przygotowanie tkanin zajmie spokojnie półtora miesiąca, a samo szycie? Ile rombów będę w stanie przygotować dziennie? Jakie będę miała tempo zszywania kawałków? Ile razy będą mnie palce bolały (szczególnie jeśli dołożę do tego pikowanie ręczne narzut, które czekają na wykończenie)?
Muszę pamiętać, żeby nie brać na siebie za dużo, nie za ambitnie, bo się potknę o własne nogi i te wszystkie igły i szpilki powbijają mi się w najbardziej newralgiczne miejsca na ciele.


Sunday, February 2, 2014

Torba... i po torbie.

Bardzo fajna niedziela. W większości spędzona, co prawda, w pojedynkę, ale za to przy maszynie do szycia. Żeby nie brać się za nic dużego przed kolejnym tygodniem ślęczenia nad notatkami, zdecydowałam się na próbne szycie torby. Trwało to dłuuuuugo. W zasadzie cały dzień. Gdybym nie trudności techniczne (tak kiedyś poinstruował mnie prezes: nie mów, że drukarka się zepsuła, tylko, że były "technical issues") to pewnie torebka byłaby już gotowa.
Faktycznie, prosta jest. Dwustronna, jeśli ktoś się postara. W moim wydaniu dwustronna nie będzie, bo jedna tkanina jest zdecydowanie grubsza i sztywniejsza. Kolory: niebieski i turkus. W środku kieszeń, która była kilkugodzinnym wyzwaniem (ze 4 odcinki Detektywa Murdocha), bo nigdy takiej nie szyłam. W ogóle nigdy nie szyłam żadnej kieszeni, a tu mi się zachciało, żeby była taka wewnętrzna i na suwak. Nie miała baba kłopotu... Najpierw znalazłam tutorial, potem wycięłam otwór, który okazał się za duży, więc go próbowałam zamaskować jakoś, ale wreszcie poddałam się dochodząc do wniosku, że łatwiej będzie wyciąć jeszcze raz od wykroju, a potem nową dziurkę, tylko o pół cala mniejszą. I tak uczyniłam, co mi oszczędziło kolejnej godziny co najmniej bezowocnych starań. Wyzwaniem głównym dzisiejszego dnia była maszyna do szycia, która nadal, po odpoczynku, uważa, że równy ścieg to przesadne wymaganie, w związku z czym łapie dolną nitkę raz na ileś. A potem łapie regularnie. A potem znów raz na ileś. Igła uniwersalna, nici też, tkanina cienka, naprężenie w normie, tempo średnie. Bębenek wyczyszczony. Nie chce działać jak należy i koniec. Elka się zbuntowała. A przecież nadal mi się podoba... (wizualnie bardziej niż wymarzona Janome...). Jako że torba na próbę to mi to tak bardzo nie przeszkadzało, ale kiedy trzeba było szyć tak, żeby szew był widoczny - jak przy wszywanym suwaku - to się musiałam nagimnastykować, żeby na wierzchu zawsze widoczna była górna nitka, chociaż z perspektywy samego procesu szycia było to bez sensu i bardzo utrudniające. Ale się udało.
Naprawdę. Udało mi się wszyć suwak, a do tego zmajstrować wewnętrzną kieszeń, która działa, nie odpruwa się, nie ma dziur i w ogóle zaraz mogę do niej coś schować!
Pomyliłam się, oczywiście, przy zszywaniu paska. W zasadzie fajnie mi się zszył, ale jak już obejrzałam torbę to stwierdziłam, że jakoś to bez sensu wygląda. I miałam rację, bo bez sensu było, szkoda tylko, że rację miałam po fakcie a nie przed - znowu kwadrans co najmniej w plecy.
I tak się zrobiła 21.00 kiedy torbę trzeba było wykończyć, zszywając paski szwem widocznym na torbie. Nitka turkusowa na niebieskim tle prezentowała się nieźle, żeby uniknąć uwidocznienia masakrycznej nitki spodniej ta też była turkusowa i pięknie zlewała się z tkaniną... i właśnie przed chwilą wyprułam to wszystko (a nawet ciut więcej, niestety), bo nie nadaje się to do niczego.
Maszyna pojedzie do specjalisty. Mam nadzieję, że uda się Ukochańca na wycieczkę namówić (z kotem do weterynarza jechaliśmy pół roku; musiał zacząć krwawić, żeby w minutę usłyszeć: "tak, oczywiście, jutro rano"), bo wciąż sześciu tysięcy na maszynę nie mam, a z tego co wiem - to on też nie, więc raczej nie wykpi się propozycją zakupu nowej maszyny.
I tak: jestem zadowolona, ale też smutna trochę, bo jeśli się okaże, że maszyna wymaga poważnej naprawy, to... oh jej...