Thursday, February 23, 2012

Tuesday, February 21, 2012

Pierwsze pomysły, a raczej inspiracje, zaczynają przynosić rezultaty. No, może nie rezultaty, a raczej  coś się dzieje w mojej maszynowni. Od tygodnia, chociaż nieregularnie, bo z przerwą na chorowanie.
Powinnam wiedzieć, że projekt nie jest szybki, ani nawet bardzo prosty. Oczywiście, przechodzę już panikę pt "zabraknie mi materiału", "rany, ile czasu to zajmuje" "nic z tego nie wyjdzie" "co za kolory sobie wybrałam!!!". Dziecko kibicuje, ale też krytykuje połączenie różowego z pomarańczowym - zdecydowanie woli zielony, ale na razie nie mogę dobrać właściwego.
Pierwsza gwiazdka na próbę wygląda tak:

a pierwsze próby poskładania tego w całość tak:


Różowo...
A kolejne pomysły, związane z tkaninami, które mi się obłędnie podobają, nadchodzą. tylko jeszcze muszę do tego zestawu dobrać kolor bazowy.
Za mną też pierwsza próba "dresden plate", całkiem udana, chociaż teraz mam problem ze znalezieniem dla niego tła.

Friday, February 10, 2012

Sesja zakończona sukcesem! Pełnym!
Niestety, przy okazji zaginęły mi 2 literki, niezbędne przy szukaniu stron. Moje komentarze brzmią okropnie, czasem udaje mi się znaleźć zastępcze sło.a, ale czasami - jak teraz - nie ma innej opcji jak kropka.
Tchórzem jestem nadal. Ale teraz tchórzem z posprzątanym (nie całkiem) mieszkaniem i upraso.anym jednym koszem ubrań. Przede mną jeszcze 2.
Brak mi już pretekstó. do tego, by nie pójść na górę... Dzisiaj to zrobię. Zaraz po śniadaniu.

Monday, February 6, 2012

Pierwszy dzień od wielu tygodni bez książki, notatek, na fb zajrzałam raz, na gg rozmawiam o sprzątaniu kuchni a nie korze mózgowej czy moralności wg. Piageta. Cóż za odmiana! Nie mogę się jeszcze odnaleźć.
Też dlatego, że tchórzę.
Kiedy odkładałam tkaniny na półkę myślałam, że tak bardzo chcę zrobić i to i sio. W przerwie między jedną drugą prezentacją oglądałam cudze blogi, a słuchając wykładów przeglądałam kolejne sklepy w Stanach zastanawiając się jak to zrobić i co kupić. Nota bene fajne tkaniny na przecenach znikają błyskawicznie i nie warto odkładać zakupów na kiedy indziej.
Taka prawda: jestem na zakręcie. Jeszcze nie takim bardzo ostrym, wywrotka mi nie grozi. Do środy czekam na wyniki i sprzątam dom, który po mojej miesięcznej mentalnej nieobecności woła o pomoc i opiekę. Dziwnym trafem, nie zaczynam od mojego pokoju, ale od kuchni, którą lubię najmniej. Planuję, planuję i widzę, że robię wszystko co mogę, żeby odroczyć to, co powinnam zacząć robić natychmiast. A mam do zrobienia naprawdę dużo. Bo nie chodzi tylko o to, co już sobie w głowie naroiłam, co chcę uszyć. Chodzi też o to, jak wiele muszę się nauczyć. To jest ekscytujące i bardzo się na to cieszę. Ale równie mocno, a może zdecydowanie bardziej, boję się rozczarowania.
Po latach bycia średnią uczennicą (zdolną, ale leniwą, taką, co pod koniec każdego roku szkolnego wyciąga oceny), bez sukcesów, nagle nie mogę się pogodzić z tróją w indeksie (poprawka to prawdziwy horror i na myśl o tym, że czegoś nie zdam za pierwszym podejście dreszcze chodzą mi po plecach). Dobrze, że nie zmuszam mojego dziecka do sukcesów na miarę mojej nowej ambicji. Teraz boję się, że nie będzie sukcesu. Że okaże się, że to co robię nikomu nie będzie się podobało. Że nawalę na każdej możliwej linii. Że będzie brzydkie, nieprzemyślane, źle wycenione, niedokładne. Że nie będzie takie perfekt, jak cobie wyobrażam, że powinno być.
Któregoś dnia uwierzę w siebie i mam nadzieję, że stanie się to przed emeryturą.
A na razie, zanim zacznę łatać moje życie, umyję podłogę w kuchni. Tak, bo to jest też coś, czego muszę się nauczyć: nie tylko zaczynać, ale też kończyć to co zaczęłam. Mega wyzwanie, bo oprócz ciąży nie zakończyłam niczego jak należy!